Bez...ratunku
Ratunku! - krzyk brutalnie ciszę
rozdarł.
Znajomy krzyk,
już nie po raz pierwszy...
... znajomy...
Mój własny!
Ratunek! nie nadszedł
i nie nadejdzie.
Ratunku - nie ma
nie ma i nie będzie...
Agresja - tak dużo agresji,
tak dużo złości...
Bunt - tak mnóstwo buntu,
pełnia buntu na los
we mnie - stłamszone!
Człowiek? Po co?
Nie on nie zna "ratunku"
musiałby być nim
a nim nie będzie,
bo on nie istnieje
nie tutaj...
Jęk. gdzieś słyszę jęk
trudno nie słyszeć
gdy za scianą ma się tylko ciszę
tak i obok mnie cisza...
We mnie krzyczy dusza
i ciszę zagłusza, wiem
znam tak znam ten jęk...
Łzy? dziwne to...
Słone!?! Gorzkie!?!?
Czyje? - Moje? - O proszę!
Płaczę? Dlaczego?
Bo muszę,
samotność przywitać muszę,
ukoić duszę
nim będzie gorzej
nim się uduszę...
Bum! Co to?
To? To pięść! a to sciana!
Na pieści co? - Rana.
Krwawi,
nie szkodzi.
Może złagodzi,
to co mnie trawi...
Agresję słyszę
bunt w sobie słyszę
już nieco ciszej...
teraz już ciszej...
Dlaczego mnie nie zostawi?!?
Czy boli? - Nie, nie boli!
Choć krwawi? - Choć krwawi...
Lecz bardziej krwawi żal
co mnie dławi.
W niepamięć przejść musi
w niepamięć...
...lecz pamięć powróci
a pięść znów się zwróci
ku ścianie...
"... to jet mój krzyk, mój głos, moje zycie, w tych słowach chcę słyszeć serca bicie...ciągły sygnał jest poczatkiem końca człowiek - roślina - myśl konająca... to głos ostatni ja tak się czuję, to nie dla Ciebie, nie wytrzymuje bez znieczulenia sam siebie zszywam, trace siły czuje że przegrywam..."
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.