Błądzę daremnie (proza)
Ręka sina od opadowych plam… Wciąż drga. To
wciąż drga i nie może się pogodzić ze
śmiercią… Odchylona głowa. Zdziwione
spojrzenie szeroko otwartych niewidzących
już oczu. Wspina się po wzorach tapet
skowyt sennych majaków. Rozbestwione umarłe
ciało przeszywa powietrze ze wzgardą
uniesionych wysoko dłoni, tworząc piętrową
konstrukcję konfliktu.
To się wydarzyło i nie może przestać się
wydarzać. Zatem trwa jak echo w
nieskończoności nieujarzmionej nocy…
Zamykam oczy: nurzam się w klarownym lecie,
gdzieś na piaszczystej drodze pod lasem,
pod drewnianym płotem, w pachnącej łące…
Otwieram: zbutwiałe liście płoną w
przedwiośniu. Rozmiękają brudne hałdy
śniegu w kryształach kropel topiących się w
słońcu sopli… Czas przepływa falami w
rwącym nurcie rzeki (Newy?)… Piotrogród,
Leningrad, Sankt Petersburg… Lśniące
złotem kopuły soboru Zmartwychwstania
Pańskiego nad Kanałem Gribojedowa… Zielona
Brama Narwska (Łuk tryumfalny)… Echa salw
karabinowych z dawnych pokładów
przeszłości. Okrzyki tłumów, wiwaty… Po
części zatarte jak na starej magnetofonowej
taśmie… Przemówienia podczas
Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych
i Żołnierskich… W oddali tumult i
pierzchanie kroków. Tykanie stojącego
zegara… Kapiąca z kranu woda… Osaczają mnie
mżące w piskliwym szumie piksele
wypływające z mrocznych zakamarków pustego
domu… Drobinki kurzu, pajęcze fałdy…
Zastanawiam się nad dalszą częścią pisanego
właśnie tekstu, lecz trącam ręką (przez
nieuwagę albo w pasji) stojącą na stole
butelkę… Zbierając potłuczone szkło,
kaleczę sobie boleśnie palce… Alkohol
drażni nozdrza, uderza mocno do głowy…
*
Zgubił mi się wątek, więc kontynuuję jakoś
inaczej. Noc mości się w koronach drzew, w
miękkim listowiu mokrym od deszczu. Z
jednej strony kanapy: „Matka”, Maksyma
Gorkiego, i „Martwe dusze”, Gogola. Z
drugiej: „Obłomow", Gonczarowa, oraz:
„Skrzywdzeni i poniżeni”, Dostojewskiego…
Przewracam strony. Szukam. Szukam tej
wielkiej tęsknoty wymykającej się wszelkim
percepcjom umysłu. Zapadam się. Spadam w
otchłań…
Co ja plotę? Po co to wszystko? Na co to?
Ano na nic. Próbuję zgłębić dręczącą mnie
melancholię rozszerzającej się przestrzeni
wszechświata, strzałkę czasu, wszelką
atrofię pamięci, entropię energii, lecz coś
mnie mroczy, coś otacza.
Taplam się w kałuży. W egzystencji. W rzece
wielkiej jak blizna. W żółtawym, obskurnym
świetle wiszącej żarówki. W rozmytych
kręgach rozpełzłych przy ziemi. Wiesz,
zaciskam mocno powieki, ponieważ dzieli nas
zbyt wiele blasku. Więc macam, dotykam jak
ociemniały. Podążam w ciemności niczym
nędzarz… Idę przed siebie, przez cmentarz.
Tak jak szedłem dzisiaj obok ciebie, matko.
Szłaś obok, niewidzialna. Stałaś przy mnie,
kiedy zapalałem na twoim grobie świeczkę i
kładłem cięte czerwone róże, które tak
bardzo przecież kochałaś… Lecz, cóż
świeczka i kwiaty, kiedy widzisz mnie
jedynie samego w nieograniczoności
przeżywania świata. Smutek mnie wielki
ogarnął i otulił szarą płachtą deszczu,
kroplami ściekającymi po mojej twarzy. W
szarości zamglonej i lepkiej. Rozedrganej…
Zimno mi było i pusto w tej przesiąkniętej
wilgocią nieskoszonej trawie.
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-09-10)
https://www.youtube.com/watch?v=1gX9lMZXvBs
Komentarze (3)
Pozwolę sobie za Krzemanką.
Pozdrawiam Arsis...
Mroczna nostalgia, z podkreśleniem rosyjskiej
literatury i jej wymownych tytułów, a przede wszystkim
wzruszającym wspomnieniem o bliskiej osobie, sądzę, że
jest nią ukochana Matka, nie przypadkowo tez pojawia
się tutaj Gorki, pozdrawiam serdecznie, z podobaniem
dla obrazowej treści :)
Ciekawie, choć bardzo smutno.
Ten fragment wzrusza szczególnie
" zapalałem na twoim grobie świeczkę i kładłem cięte
czerwone róże, które tak bardzo przecież kochałaś…
Lecz, cóż świeczka i kwiaty, kiedy widzisz mnie
jedynie samego w nieograniczoności przeżywania świata"
Pozdrawiam:)