do... żywego
przed granią w kryształach pryzmatach dla
słońca
ostatnie podejścia zostawiasz w gór
cieniu
samotnym paznokciem w diamentach pieśń
drążąc
na płycie wciąż rysy po twoim spojrzeniu
za oknem listopad bzy kwitną więc wiosna
nim linę szlag trafi i wnikniesz w
szczelinę
gdzieś lipiec się spieszy by chwilom tym
sprostać
o szybę deszcz wali a wewnątrz coś kwili
tramwaje meldują przystanki już pętla
zaciska w niepamięć kokardki na śnieniu
wiatr jeszcze upiory po bramach
przepędza
na śmieci w zaułkach imiona wymienia
pod szczytem czas poległ zamknięty jak
księga
zabrakło anioła by karty odwracał
zrodzony w prologu chcesz treści
spamiętać
podmieniasz powieści choć śmiejesz się z
tego
dach dzieli od nieba gdy w mroku
poddasza
obgryzasz paznokcie do krwi do... żywego
Komentarze (9)
Podoba się...do żywego :)
Pozdrawiam :)
cudny...
i tresc i warsztat
czytam i czytam...
po prostu cudny
Świetny wiersz w formie i treści.
Miłego weekendu życzę.
Masz skłonność do zabierania nas w dramatyczne strefy
i to jest właśnie twk7e fajne.
To faktycznie dramatyczny klimat, ale przyjemnie się
czyta :) Pozdrawiam serdecznie +++
Ciekawie poprowadzony wiersz, doskonale oddana
dramaturgia. Puenta mocna, doskonale spinajaca calosc.
Serdecznosci.
mariat, ale chyba życie na tym polega, żeby dawać z
siebie wszystko, bez względu na zapłatę :(
Do krwi. Do żywego.
I tak leci życie, a ty człowieku wciąż masz g z tego.
Bardzo.