Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Doświadczanie nienormalnej...

Piskliwy w uszach szum rozsadza czaszkę. Szmer. Bolesne pulsowanie z wodospadem płynącej w żyłach krwi. Półmrok. Szare światło poranka opada wirującym kurzem na brwi. Pozrywane przez wiatr tapety lizą mnie chciwie po twarzy. Gdzie ja jestem? Tak jakby w oparach absurdu. Gdzieś tutaj byłem. Jestem… Wyrwane z zawiasów drzwi zwisają resztkami drzazg. Pod paznokciami krew, pył i brud kilkudziesięciu lat.

Kiedy rozdrapuję rany spróchniałych ścian, przesypuje się przez palce tynk, odpadająca płatami olejna farba.

Wszystko odpada, przepada, upada…

Na podłodze rozrzucone pożółkłe stronice gazet, czasopism, niedokończonych listów, jakieś fragmenty zaczętych opowiadań, wierszy, esejów… Plakaty, fotosy uśmiechniętych, umarłych dawno aktorów zwisają krzywo ze ścian. Patrzą się na mnie. Liczą każdy mój krok, kiedy odbijam się w sino-szarych ekranach popękanych kineskopów. Pod opuchniętymi stopami chrzęst potłuczonego szkła, gruz. Zawadzam wciąż o plątaniny jakichś ciągnących się kabli, pogiętych blach, sterty porzuconych transformatorów, roztrzaskanych obudów drewnianych radioli… Pleśń i grzyb, rozkład, unicestwienie dawnego życia w straszliwej pożodze eksplodującego niegdyś słońca. Jakieś nadpalone rysunki, szkice twarzy i dłoni, techniczne schematy, wykresy, kolumny liczb, dojmująca woń chemicznych (szpitalnych?) odczynników, odór rozkładu, który zalągł się w kątach pomieszczeń, na zaplamionych, cuchnących moczem materacach szpitalnych łózek, w oszklonych niegdyś, teraz skorodowanych gablotach, na półkach pełnych zestarzałych lekarstw, flakonów, butelek, archaicznych strzykawek… Wielooka, odrapana lampa zwisa martwo nad chirurgicznym stołem, popękane płytki zielonkawej glazury, terakoty. Na ścianach tak jakby ślady rozmazanej krwi… Pierwszy aparat do naświetlań z brunatnymi plamami od promieniowania przeszywającego wciąż ze szmerem i mdławą wonią radiacji membrany moich uszu. Blaszana skorupa z powyrywanymi kablami, które zwisają smutno do samej ziemi. Ktoś tu kiedyś umierał na raka w beznadziei ratunku. Skąpany promieniami X doznawał powolnego wniebowstąpienia w jasnej smudze nuklearnego blasku.

Ktoś, gdzieś, kiedyś…
Ktoś już…

Już tylko nic…

Na blacie stołu piszę palcem twoje imię. W szarym pyle koślawe litery. Mącą mi się w głowie niedookreślone wizje skażone atrofią pamięci. I wszystko jest jakieś senne, i wszystko jest zapomniane. Okryte wiekuistą ciszą. Przeszło, minęło. Nie. Nie minęło,. lecz wryło się we wszystko sentencją, jakby na nagrobnej płycie, mimo że pozacierane i niewyraźne. Coś tu dawno umarło. Przemieniło się w spróchniałe resztki rozsypującego się truchła.

Mój ojciec, co dawno skonał, coś do mnie wciąż mówi, szepcze. Nie słyszę. Niedosłyszę, albowiem zagłusza go szum upływającego czasu. Choć czasem słyszę pojedyncze słowa w głębokich odmętach wyostrzonej gorączką sennej maligny. Coś mówi do mnie, coś usiłuje przekazać poprzez zagadkowe znaki i symbole. To jest coś jak EVP (Electronic Voice Phenomena) czyli nagrania analogowe, bądź cyfrowe o nieznanym źródle pochodzenia. Być może to tylko modulacja skrośna, bądź apofenia, czyli nieumotywowane dostrzeganie związków z towarzyszącym doświadczaniem nienormalnej znaczeniowości. Jestem zatem nienormalny? Wariatem piszącym wariackie, schizofreniczne teksty o maniakalno-depresyjnym podłożu? Być może. Tak czy owak widzę to bowiem również po jego sinej, trupiej twarzy. Trupiej, ponieważ jest absolutnym nieboszczykiem, zakorzenionym od dawna w swoim królestwie niebytu, tak jak ja w swojej pustce. Stoi w kącie pokoju, między regałem a zawalonym papierami i gruzem biurkiem. Po chwili znika w słonecznej aureoli ogromniejącego świtu. Był. Nie ma. Lecz znowu jest. Nie, to tylko cień mojej własnej ręki, którą uniosłem na pożegnanie. I która zamarła w bezruchu doznanego osamotnienia.

On tu był. Dostrzegam wgniecenia na fotelu. Poprzecierane oparcia, kiedy opierał na nich za życia ręce. Kiedy tarł nimi w ekstazie epileptycznego napadu pełnego białej piany. Wypaloną od papierosa ciemnobrązową dziurę… On tu był, lecz umarł, rozsypał się już dawno w proch. Umarł wprawdzie, gdzie indziej, ale przybył aż tutaj, aby do-umrzeć do samego końca, niemalże w moich objęciach, albowiem umierając wcześniej, nie-do-umarł, wcale. I zostało mu jeszcze trochę z umierania, mimo że tam umarł tak jak należy, tak jak nieboszczykowi. przystało żegnać się ze światem.

Połamane krzesła, półki, drzwiczki od szafek… Szukam w nich czegoś namiętnie. Jakieś wyblakłe pocztówki z widokiem na morze, życzenia na święta… To wszystko już tak mało istotne, nieważne…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-10-16)

https://www.youtube.com/watch?v=Z9laSybM34U

autor

Arsis

Dodano: 2023-10-16 01:34:15
Ten wiersz przeczytano 428 razy
Oddanych głosów: 5
Rodzaj Wolny Klimat Mroczny Tematyka Śmierć
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (4)

Larisa Larisa

Mocny, przeszywający mrok...

Proszę o szklankę wody!

Serdeczności przesyłam

Kazimierz Surzyn Kazimierz Surzyn

Mrocznie, obrazowo, klimatycznie, z zainteresowaniem
przeczytałem pozostając w refleksji, pozdrawiam
serdecznie Włodzimierzu.

Pan Bodek Pan Bodek

Dobry tekst. Potrafisz stworzyc klimat. /+/

Lacze pozdrowienia.

Angel Boy Angel Boy

Wiersz o bardzo mocnym klimacie... Pozdrawiam
Serdecznie +++

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »