Dykta, dykta nie jest zła
Wciąż kręcisz się, nie możesz znaleźć
miejsca,
Brak alkoholu we krwi przyspiesza bicie
serca.
Radio, prasa, telewizja, wszystko jest do
niczego,
Mimo potrzeby picia chciałbyś zrobić coś
wielkiego.
Czekasz i nasłuchujesz, a nuż kumpel stanie
w drzwiach,
Może z "jabolem" lub, choć z "browarem" w
dłoniach.
Lecz niestety nic z tego, każdy olał Cię z
góry,
Z goryczą i smutkiem spoglądasz na
sąsiednie mury.
Niespodziewanie zaskakuje Cię szczęśliwy
przebłysk myśli,
Marzenie o czymś rozgrzewającym chyba się
ziści.
W szafie przecież stoi połówka "dykty"
wykwintnej,
Świetny niebieski kolor, czaszka o twarzy
uśmiechniętej.
Nogi same kierują Cię do obranego celu,
Bierzesz jedną pełną z pośród pustych
wielu.
Och, cóż za radość, nagły impuls Cię
rozpiera,
Nóż trochę drgający sam na szyjkę
napiera.
Jest, jeszcze jeden chyba najszczęśliwszy
ruch,
Ale co to? Dopiero teraz zauważasz
zdechłych parę much.
Najpierw gorąco, potem jakby wnętrze się
darło,
O dziwo, jakby napój bogów, tak przeszło
przez gardło.
Odstawiasz szkło, nawet ręce są już
spokojne,
Ciało i mózg od nieprzyjemności są
wolne.
Pieprzysz głupoty, ale nie dziw się własnej
mowie.
Stwierdzasz, że było dobre, bekasz jak
świnia - na zdrowie.
Komentarze (1)
oj ślicznie puszczasz te pawiany, oby obrzydły, oby
butelki z takim napojem rozbiły się o ściany, a
społeczeństwo nie musiało sięgać dna, tego wam
wszystkim życzę ja.