Grzech
Wiję się. Błądzę.
Patrzę na bezesensowne stopy.
Adidasy, szpilki, klapki...
Wiję się. Staram się uciec.
Nikt mnie nie widzi.
Pośród tłumów nie widzę nic.
Czuję żar nagrzanego szuraniem chodnika.
Wiję się. Ścieram skórę.
Syczę. Nie kąsam. Pędzę.
Nikt już mnie nie zauważa.
Nikt nie ma sumienia.
A ja mknę i zarażam.
Nie potrafię się zatrzymać.
Muszę ich zgnębić.
Za to, że nie widzą.
Za to, że nie mają litości.
Zginą. Zagalopowani.
Nie zauważają, że wiję się wszędzie.
Pomiędzy każdym kęsem zdradzieckiego
obiadu.
Pomiędzy udami gwałconej kobiety.
Ich dusze gniją już teraz.
Każdy taki sam, bez cienia inności.
Chcę umrzeć, a może..
Może ktoś się mną zajmie?
Wiję się z cieniem nadziei.
Spotykam Go i rozwiewam złudne myśli.
Nie mogę się zmienić.
Nie mogę się zatrzymać.
Jestem stworzony by siać zniszczenie.
Ale oni nie muszą się poddać.
Ja jestem grzechem tych ludzi...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.