Irytacja...
/wiersz natchnięty porannym czekaniem na autobus/
Odgarniam włosy z czoła,
cukierkowy papierek z całym impetem
wlepił mi się w policzek
ohyda, wrzasnąć bym chciała
lecz ucisza mnie powiew
wiatru, co wraz z liśćmi
rozwiewa uwagę, myli kroki,
błoto kałuży wsuwa pod nogi
Klnę pod nosem cicho
Rozmywasz się w oddali
Drobne żyletki deszczu
celowo zmieniają kierunek
tnąc na oślep to powieki,
to dłonie słaniające twarz
Już cie nie dogonię,
nawet nie próbuję
rozpychać wiatr łokciami
Już się nie opieram,
odchylam ciało do tyłu by
się do ciebie odwrócić plecami
Zaraz znowu ktoś mnie minie
…….
może w końcu mi powie, która godzina
Komentarze (3)
Chm... Czytając za pierwszym razem miałem dobre zdanie
na temat wiersza. Przeczytałem "dedykację",
przeczytałem jeszcze raz wiersz i szczerze mówiąc
zdanie mam jeszcze lepsze :) Może ktoś zaraz wysnuje
jakiś komentarz w moją stronę ale lubię w wierszach
brutalne wstawki (nawet jeśli to tylko przenośni :P ).
Tutaj podobał mi się ten fragment o spadających
żyletkach ;-)
tak mi się wydaje że poszukasz go jutro na tym samym
przystanku w końcu codziennie nie będzie padać
O tak... to irytujące gdy nawet proste rzeczy sie
sprzysięgają przeciwko nam.
Pozdrawiam