Ja Planetarny Wędrowiec - pustelnik
podróżujący wśród tłumów,
samotnię okraszam, solą oczu
w niemocy ginącego głosu.
Na śmierć, kołysząc się idę,
bujany zobojętnieniem.
Odtwarzam, zabraną po cichu, z
widoków moich, nadzieję.
Kręcą się w koło,
wielkie,
osobistości przystanki,
to miłość,
to syndrom sztokholmski,
to białe podniebne baranki.
Każdemu los coś w zapisie,
mnie same meteoryty,
ułudy zmyślne wianki,
pożegnań wieczne gromnice
i niedopite, piętrzące się
kaw piramidy,
zwłaszcza w kawiarniach,
oczywista...
Kiedyś, własne oczy
gwiazd siedliskiem.
Dziś, historii czarnymi dziurami
wysysają, szczęście i życie.
Zgorzkniałe, zielone, strawione,
spalone kule, kosmiczne.
Końca nie widać drogom,
odgrzewam w kotle,
ściele na nowo,
Zombie'ję,
Przyjdź, człowiek z sercem,
za nim się w proch
rozlecę,
za nim zgłupieję.
Komentarze (7)
Dobre pisanie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ładny wiersz.
Strofy rozbudzają wyobraźnię czytelnika.
Pozdrawiam:)
Z wielkim podobaniem przeczytałam ten pełen dystansu
do siebie wiersz.
Pozdrawiam
"Kiedyś, własne oczy
gwiazd siedliskiem.
Dziś, czarnymi dziurami
wysysają" - mocno ujęte. Życzę zmiany na lepsze.
Podoba się wiersz - peelowi życzę by przeszedł ten
oczekiwany człowiek z sercem.
Czytam sobie - zanim, ale może forma - za nim, jest
zamierzona?
z dozą satyryczną napisane i dobrze
niechaj życie się wyplącze z zagmatwanej drogi
Metaforyczne czekanie na miłość.
I niech przyjdzie.