A jednak...
(Rosjanie mieli poufny plan)
Zanim wyślę życzenia świąteczne (tak
pisałam w grudniu tamtego roku), nie mogę
się nie podzielić z Wami wiadomością, jak
to mówią – z pierwszej ręki, świeżutką,
która jest niewygodnym, dla wielu
mieszkańców naszego kraju, potwierdzeniem
tejże informacji.
O stanie wojennym, który był ogłoszony 13
grudnia 1981 roku, starsi rocznikiem nigdy
nie zapomną, młodsi natomiast – jednym co
nieco zostało w pamięci, inni wiedzą tylko
z opowiadań bliskich albo od pani w szkole.
Tak się złożyło, że w tamtych latach
mieszkałam z rodziną we wschodniej części
kraju, pięćdziesiąt kilometrów na północny
Wschód od Warszawy. W roku 1990, nadarzyła
się nam okazja przeprowadzić się na drugi
koniec Polski, to znaczy na Zachód, do
województwa wtedy zwanego Zielonogórskim,
gdzie zamieszkuję do chwili obecnej. Przed
przeprowadzką, pojechaliśmy z mężem do
mojej rodziny mieszkającej na Białorusi.
Głównym celem wyjazdu nie była wizyta
kurtuazyjna, choć po części i tak można
powiedzieć, bowiem przeprowadzając się w
obecnie zwane Lubuskie, oddalaliśmy się od
rodziny tam zamieszkałej, o prawie pięćset
kilometrów i już tak często nie będzie
możliwe podskoczyć na herbatkę, jak
dotychczas bywało. A więc pod płaszczykiem
pożegnania z tamtejszą rodzinką,
pojechaliśmy jucznie obładowani rzeczami, z
których domownicy powyrastali, a tym samym
mniej zostawało do pakowania przy
przeprowadzce. Uważaliśmy, że tak
powinniśmy zrobić, bo i niedaleko stamtąd,
i szkoda było wielu rzeczy wyrzucić.
Oczywiście, niezapowiedziane nasze 'dzień
dobry' było dla rodziny zaskoczeniem, ale
szczerze mówiąc – miłym zaskoczeniem. Już
następnego dnia wydano na naszą cześć
przyjęcie jak to się mówi, "na cztery
fajerki", zakrapiane naturalnie, nie w
kieliszkach a w stakanczikach* i jasna
rzecz, krystaliczny KPN, czyli księżycówa -
pierwyj sort.
Za pierwszym polaniem do szkła, wszyscy
nagle wstali i zamiast przemówień
rodzinnych, chórem rozległ się Mazurek
Dąbrowskiego. Mojemu mężowi omal oczy nie
wyszły na wierzch, ale dołączył do
śpiewających, a po drugiej strofce wysiadł,
ja też, a oni odśpiewali caluteńki tekst,
po czym przechylili szklanice z
krystalicznie czystym bim-berkiem. Po
krótkiej chwili rozwiązały się wszystkim
języki, rzecz jasna nie obyło się bez
polityki. Oni byli ciekawi co u nas, a u
nas wiadomo, już dawno było po stanie
wojennym. Jeden z młodych ludzi –
najmłodszy syn cioteczki, niedawno wrócił z
wojska (po ichniemu z armii) i z nim to mój
małżonek od dłuższego czasu debatował.
Młody kuzynek rozmawiając, jakby uważnie
się rozglądał – raz w okno i za okno, to
znowu sprawdzał czy nie ma nikogo za
drzwiami. Odniosłam wrażenie, że boi się,
by nikt spoza ścisłego grona rodzinnego nie
słyszał co on mówi. W całej tej ich
dyskusji, dla mnie jedna informacja była
najistotniejsza. Kiedy u nas się kotłowało,
jego jednostka stała tylko w odległości 80
km od mojego miasta na Kurpiach, w którym
mieszkałam. Przegrupowanie – znaczy
przekierowanie jego jednostki wojskowej z
Krymu pod granicę białorusko-polską, odbyło
się latem roku pamiętnego i stali tam
prawie rok. Czekali na rozkazy. Dzięki
Bogu, że się nie doczekali.
Kiedy mój mąż zapytał go – i ty byś
strzelał do swojego brata, kuzyna - on, z
pełną powagą odpowiedział - "rozkaz to
rozkaz, a jak nie, to kula w łeb".
– A nie strzelałbyś w powietrze? –
Ciągnął dalej małżonek, a on odpowiedział
pytaniem na pytanie:
– Czy ty czekałbyś aż z przeciwnej strony
kula ci za kołnierz wpadnie? A może byś
liczył na to, że to swojska kulka i ci
wpadnie tylko za kołnierz albo do kieszeni?
Słuchałam ich rozmowy z cierpnącą skórą.
Jak wróciliśmy do domu, wiele razy w
różnych gronach towarzyskich usiłowałam dać
do zrozumienia o możliwości rosyjskiej
interwencji. Ba, nawet w gronie bardziej
zaufanym powtarzałam, co mówił
kuzynek, ale zawsze mnie sumowano – nie
broń Jaruzelskiego.
A oto co przykuło moją uwagę wiele
lat późnej, bo przy końcu ubiegłego roku.
W Tygodniku Zielonogórskim z 12 – 13
grudnia 2015 r. ukazał się na pół strony
artykuł pt."Rosjanie mieli poufny plan".
Pan Dariusz Malinowski podarował dla
Muzeum Ziemi Lubuskiej kopię poufnej mapy z
arcyciekawym nagłówkiem "Generalny sztab
Zielona Góra", wydanej w roku 1979. Na
mapie dokładny plan miasta w skali 1:10
000 i nie z ciekawostkami turystycznymi,
tylko z newralgicznymi punktami, jeśli
idzie o bezpieczeństwo kraju.
Polecam, kto ma dostęp do Gazety Lubuskiej
z tamtego okresu (Tygodnik Zielonogórski
jest jej dodatkiem).
Moim zdaniem – warto znać takie fakty.
Warto przewartościować swoje spojrzenie na
minione dni z grudnia 1981 roku.
---------------------------
* stakanczik – szklaneczka w j.
rosyjskim
Komentarze (57)
dobry przekaz wart przypomnienia...też na ten temat
miałam wiadomości ze wschodu oni byli przy naszej
granicy ...
pozdrawiam serdecznie - powoli wracam do zdrowia :-)
Szkoda że trudno tak niektórym uwierzyć otworzyć
oczy, czas może to zrobi tylko my już pewnie nie
doczekamy .Jestem na tak.
bardzo wartościowy tekst, jeszcze tu Maryniu wrócę,
serdeczności :)
Byłam dzieckiem, ale pamiętam to poruszenie i niepokój
moich rodziców. Pamiętam, że też czulam strach patrząc
na nich...
Jeszcze raz czytam Twój niezwykły tekst Wczoraj go
komentowałam Dzisiaj wpadłam by mikołajkowo pozdrowić
Jak na ten
świąteczny wieczór przystało zostawić dla Ciebie
mariat
skrony upominek razem z promiennym usmiechem
http://media.snimka.bg/s1/1623/029490117-big.jpg
...tytuł sugerował zupełnie inny temat...pozdrawiam.
Witaj Mariat. Nieywzkle ciekawy tekst... ja tamte
czasy rownież pamiętam doskonale i to o czym mówisz,
to prawda, chociaż wtedy nie postrzegaliśmy
wprowadzenia stanu wojennego, jako aktu aby zapobiec
jeszcze większemu rozlewowi krwi. Wiele radzieckich
jednostek wojskowych nie tylko oczekiwało rozkazu na
granicy, ale wewnątrz kraju było wiele radzieckich
koszarów i jednostek wojskowych, gotowych na atak.
Uważam, że wprowadzenie stanu wojennego było tak
zwanym.... z dwojga złego, wyborem. Serdeczności.
Wielka Niedźwiedzico - masz rację = z powrotem, z
prawa, z pewnością - ale - nie "z poza" tylko "spoza"!
I za to Ci buziol i cmok.
Ps. Z poza - spoza
Jak myślisz?
mariat, dziękuję za historyczną prawdę. Może powinni
przeczytać ten tekst wszyscy, którzy planują marsz na
13 grudnia, niby w obronie demokracji:))
Bardzo dobry a przede wszystko, pouczający nas
młodszych. Oby nigdy nie powróciły tamte
czasy.Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za
komentarz:))))
przeczytaj na poprzedniej stronie
i złóż wizytę u mnie Twój opis bardzo mnie wzruszył
przypomniał mi dzieje
moich pradziadków może opiszę to kiedyś był to rok
1917 wiesz co się działo wtedy ale to innym razem
Bardzo ciekawy tekst.Pozdrawiam.
Pamietam tamten czas i niedzielny poranek który
powitał nas Stanem wojennym
Do dzisiaj cierpnie mi skóra na wspomnienie kiedy nie
wiedziałam czy mój maz i barat wroci do domu Zomo
wpadało do pracowniczych przewzów i delikanie mówią
buszowło posród górniczej braci Moja starsza córka do
dzisiaj wspomina jak za strachem przechodziła koło
budynku Milicji a wtedy miała tylko kilka lat
Ja umierała na dyżurach w szpitalu czekając na to kogo
nam za chwilę przywiozą i w jakim stanie z kopalni
Jeden z górników nie wytrzymał i wyskoczył zze
szpitalnego okna To było straszne i oby nigdy wiecej
nie było powtórki
O tym ze Stan Wojenny nas uratował przes Rosyjską
inwazją też słyszałam i nawet wierzyłam jak widać
miałam rację
Bardzo dobra proza i dobrze że publikujesz te
wiadomosci
Pozdrawiam serdecznie marianno
zanurzyłam się w lekturę niezwykle, ciekawie piszesz,
warto powertować jeszcze.