Jesienne atlanTYdy
zbłąkane pomiędzy dziś a wczoraj
na przestrzał kulą w płot
albo u nogi
pełzną spalone marzenia dymami
przestrzeń tnąc
zawisły w bezczasie ostatkiem sił
znakiem zapytań o mało co
i więdnie nadaremnie tonąca dłoń
lecz palce wciąż jeszcze czeszą powietrze
w poszukiwaniu straconego czasu
bez ciebie bez sensu bezwiednie
i za późno wypada
knebel nigdy nie wypowiedzianych słów
wcześniej nie wypadało
wzywać imienia nadaremno
lecz teraz mów do mnie mów
a niech mnie
słowa wiodą
zwiodą
uwiodą
jesienną urodą
w nagrodę pogodą
i snuję się
tanecznie
pomiędzy
to w góry to w niziny
po miedzy
i wchodzę w ciebie jak w dym
ognisk po babim lecie
moja Atlantydo
wyspo wysp
a palce głaszczą powietrze
i duszę
w poszukiwaniu straconego czasu
i straconego ciebie
i duszę się
trafionazatopiona
...moje wjesiennewstąpienie...
Komentarze (19)
Cyzelujesz słowa...
Wysmakowany wiersz.
Pozdrawiam ciepło, Moniko:)
Atlantyda jako świetny synonim utraconej miłości.
Wiersz smutny, ale też bardzo dobry. Czyżby to jesień
budziła o niej wspomnienia?
Choć inną już wyspę zamieszkuję to jesień taką moją
pierwszą Atlantydę mi przypomina :)
Pozdrowionka Moniś, do wieczora u Ciebie! Miłej
soboty! *))
Bardzo na TAK!
Pozdrawiam Moniu :)