Jesteśmy.
już niewidomi, sami, pod papierowymi
powiekami drżące światło błądzi;
Ja - kruczoczarny, ty - bardziej milcząca.
jaśmin.
czereśnie.
kałuże o setkach rybich oczu.
twoje czerwone buty tańczą.
trzymamy się śliskiego od deszczu sznurka
ulicy.
twoje palce pierwsze, strącają kropelki,
burza przenosi się razem z nami,
gdziekolwiek, tam, zbliża nas,
para z ust wpływa do ust, motyle, z braku
tlenu, trzepoczą w żołądkach.
ramiona i dłonie kluczą niepewnie w
oparach.
uścisk topnieje, nagle krzepnie.
i błyskawica, i myśl; rzucić się teraz
właśnie z życiem,
z tym, co w nawiasie, i z tym, co poza
nawiasem;
z przepaścią, i z dziurawym mostem nad
nią.
czuję jak jedna kropla spływa mi od karku,
w dół,
po zagłębieniu kręgosłupa, i staje się
coraz bardziej gorąca.
nigdy nie odgadłem, co sprawiało, że ciągle
piękniałaś.
wymyślam nowe kolory, zgaduję twój kształt
pod deszczem.
matematyczny paradoks łuku i strzały, zatem
nigdy się nie dotkniemy,
nigdy nie przestanie padać, krople nie
osiądą na chodniku i zmęczonych
liściach.
wrażliwi nie umrą, choć płyną rynsztokami,
na łódkach cieniutkich jak żyletki.
***
Komentarze (1)
świetny wiersz. zastanawiający...naprawdę dobry.
pozdrawiam serdecznie;)