koszmar...
obrazy minionych dni...
spędzają sen z powiek mych...
brakuje mi czegoś...
będąc niespokojną...
tracę swą wolność...
zakuta w kajdany nocy...
nie potrafię się z nich wyzwolić...
ma skóra poraniona...
przez ciernie, boleśnie...
biegnę przez lasy...
nie zwracając uwagi...
na ból...
nie czuję nic...
nawet smak słodkiej krwi...
na mych ustach...
nie wzrusza mnie...
uciekam by zapomnieć...
by odejść na zawsze...
w zapomnienie...
nie pokazać twarzy...
całe me ciało...
jak jedna sącząca się blizna...
opuchnięta...
cierpienie zadaje...
nie mam już sił by zrozumieć...
dlaczego...
nie chcę pytać...
nie chcę wiedzieć...
dopada mnie...
krzyczy prosto w twarz...
odłamki szkła...
z jego ust...
ranią jeszcze bardziej...
ból jest nie do zniesienia...
umieram...
widzę światło...
chcę wstać...
on trzyma me nogi...
krzyczę wydając z siebie...
ostatnie tchnienia...
powiew wiatru...
osładza mi...
ostanie chwile wśród żywych...
przykrył mnie całą...
zabrał ze sobą...
błagam o litość...
on nie chce słuchać...
wbija się we mnie...
nie czuję już nic...
poddaję się bólowi...
znoszę go...
w końcu zapadam w głeboki sen...
jestem tak bardzo zmęczona...
nabrzmiałe od łez powieki zamykam...
oddaję się z radością...
senne marzenia...
wirują w mej głowie...
kolejny koszmar...
nareszcie skończył się...:)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.