Ktoś upadł...a Pani Śmierć...
Ktoś gdzieś o pewnej porze upadł.
Ktoś gdzieś upadł gwałtownie.
Na niebie wzbiła się wielka burza,
Na znak, że ten ktoś umarł.
Nawet nikt tego kogoś nie zauważył,
Nikt go nie widział, jak krwawi,
Nikt nie widział bólu na jego twarzy,
Jak śmierć z tym kimś się bawi.
Nikt go nie próbował wskrzesić,
Nikt mu nawet wstać nie pomógł.
Ten ktoś za życia niewiele grzeszył.
Teraz koło niego pełno ludzi wokół.
Obtaczają go ze wszystkich stron.
Pytają siebie, kto go zabić mógł?
Podobno on miał mnóstwo żon
I jedna z nich zabiła go tu!
A może ten ktoś sam się zabił?
A może komuś kazał to zrobić?
A może.... zrobił to ten nowy?
Co dopiero tutaj przyjechał, ten gość?
On chyba straszny czyn ten popełnił,
Zawsze taki tajemniczy i dziwny był.
Zaczął pracować w pobliskiej rzeźni.
W lewej ręce trzymał kosę. A tył...
A tył jego, czyli plecy, a szata na
nich.
Szata z białym, wielkim krzyżem.
Oczy niczym dwie swastyki mroczne,
Tak jakby mieszać krew w nich z ryżem.
Nigdy nic nie mówił ten oto osobnik,
Nigdy nie pisnął ani słówka do nikogo.
Wszyscy święcie go unikali jak ogni.
Twarz miał zasłoniętą chustą starą.
To był chyba jakiś zły człowiek.
Albo i nawet w przebraniu Pani Śmierć.
Zabiera ona wszystko i kogokolwiek,
Zabiera duszę ludzi, by mieć co jeść...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.