Łysy i Plazma
Trochę długie opowiadanko, ale na faktach. Plazma kilka lat temu zmarła na raka, Łysy zniknął nie wiadomo gdzie.
Trzymanie się za ręce młodych ludzi,
którzy ze sobą „chodzą”, nie jest niczym
niezwykłym. To dość pospolity widok na
naszych ulicach, który nikogo nie dziwi.
Ale trzymanie się za ręce ludzi około
czterdziestoletnich jest już zjawiskiem
mało spotykanym, zwłaszcza na wsi.
Kiedy ich pierwszy raz ujrzałem właśnie
szli trzymając się za ręce, przykuwając
tym widokiem moją uwagę.
On. Na oko czterdzieści lat, chudy jak
szczapa i prawie zupełnie łysy.
Ona. Jeszcze chudsza, prawdopodobnie kilka
lat młodsza, ale tak zniszczona, że trudno
o trafną ocenę. Cera ziemista, przekrwione,
wytrzeszczone oczy i usta, które wyglądają,
jakby nigdy się nie domykały. Jakby nerwy
podtrzymujące dolną wargę zupełnie puściły
i ta opadła bezwładnie na brodę. Jeszcze
wtedy nie zastanawiałem się dlaczego tak ją
nazywają, bo co do tego, dlaczego łysy jest
Łysym nie miałem wątpliwości.
Ubrani tak, jak chodzi się na co dzień po
wsi. Jakby za chwilę mieli iść plewić
ogródek. Akurat ubiór jakoś szczególnie ich
nie wyróżnia.
To były pierwsze dni po tym, jak rozpoczął
się remont naszego domu. Nadal mieszkaliśmy
w mieście, ale codziennie przyjeżdżaliśmy
obserwować jak rodzi się z ruin nasze nowe
miejsce na ziemi.
Kilka dni później, siedząc na „naszej”
trawie i obserwując budowlańców
zakładających nową dachówkę, usłyszeliśmy
jakieś krzyki, dziwne odgłosy. Po chwili
przed naszym płotem przebiegła zygzakiem
Plazma, a za nią, co chwila się potykając,
Łysy. Wrzeszczał, że ją ukatrupi, jak ją
dorwie. Spojrzeliśmy z żoną na siebie i
parsknęliśmy śmiechem. Nie wiedziałem
wówczas, że takie scenki będą chlebem
powszednim, kiedy już zamieszkamy w naszym
nowym domu.
O dziwo, następnego dnia Łysy i Plazma
szli trzymając się za ręce, lub może raczej
podtrzymując się nawzajem, jak gdyby nigdy
nic. Fioletowy siniak pod jej okiem
świadczył dobitnie, że jednak ją wczoraj
Łysy dopadł.
Drugiego dnia po tym, jak już
wprowadziliśmy się do naszego domu,
montowałem do furtki skrzynkę na listy. W
pewnym momencie, kątem oka zauważyłem
Łysego idącego chodnikiem w moją stronę.
Szedł uśmiechnięty, zadowolony, z rękoma w
kieszeni. Przysiągłbym, że prawą dłonią,
schowaną w kieszeni drapie się po
genitaliach. To da się zauważyć, w końcu
też jestem mężczyzną. Założę się, że miał
dziurawą kieszeń i prawdopodobnie był bez
gaci... Spodziewałem się, że przejdzie obok
mnie i pójdzie swoją drogą, ale gdzie tam.
Podszedł do mnie z wyciągniętą ...prawą
dłonią mówiąc :
- Witam sąsiada!
Całe szczęście, że trzymałem w jednej ręce
wiertarkę, a w drugiej śrubokręt, więc
tylko się uśmiechnąłem, odpowiadając :
Witam. Przepraszam, ale mam zajęte i brudne
ręce.
to są brudne ręce? Patrz pan jak
wyglądają brudne ręce, rzekł, pokazując mi
obie dłonie.
No cóż, faktycznie, moje przy jego były
śnieżnobiałe. Dawno nie widziałem tak
brudnych rąk. Ale nie był to brud
„dzisiejszy”. Ten brud dowodził niezbicie,
że te dłonie nie widziały wody od ładnych
paru dni.
Sąsiad, ja tu blisko mieszkam i jakby coś
trzeba było pomóc, no wiesz pan; płot
pomalować, gruz wywieźć, liście pograbić,
to ja jestem na każde zawołanie. I tani
jestem jak barszcz. Serio, mnie tu wszyscy
znają i każdy może potwierdzić.
- Dobrze, jakby co, to będę o panu
pamiętał, rzekłem oddalając się nieco od
furtki w obawie przed wyciągniętą dłonią na
pożegnanie.
to super! Sąsiad, tu ściszył głos i
zbliżył się jeszcze bliżej do furtki, a
masz może pożyczyć dwa złote, bo wczoraj
trochę dałem w szyję i strasznie mnie...
- Nie, niestety, przerwałem mu szybko, nie
mam drobnych, a w ogóle jesteśmy teraz
spłukani po tym remoncie i nie mamy
pieniędzy.
No tak, tak, rozumiem, sąsiad, trudno,
ale pamiętaj co powiedziałem, jak będzie
jakaś robota to nie szukaj nikogo. Ja
mieszkam pod nr 42, taki stary, żółty
dom.
Już odchodził, kiedy nagle odwrócił się i
rzekł na odchodne :
ale żonkę sąsiad masz! Pierwsza klasa! W
moim typie!
Dzięki, przekażę jej, na pewno się ucieszy
z komplementu, dodałem.
W jego typie! Zaśmiałem się pod nosem.
Sądziłem, że w jego typie są chude szczapy
o twarzy, na którą nawet strach na wróble
by się nie zamienił...
Wiedziałem, że od takich ludzi trzeba
trzymać się z daleka, to samo klarowała mi
moja żonka, ale cóż, tuż po wprowadzeniu
się roboty było jeszcze co niemiara,
kieszenie puste jak obietnice polityków,
więc perspektywa taniej siły roboczej
skusiła mnie do skorzystania z jego
usług.
Pierwszą pracą, jaką mu zaproponowałem,
było oczyszczenie z gwoździ desek
pozostałych z rozebranej wiaty i ułożenie
ich później w stodole. Powiedział, że zrobi
to za dwadzieścia złotych, co potwierdzało,
że jest tani..
Już pięć minut po tym jak „wziął się do
roboty” podszedł do mnie i rzekł :
sąsiad, daj mi na razie 5 zł na
papierosy, bo nie mam co palić. Skoczę
tylko do sklepu i zaraz wracam.
No dobra. Dałem mu te 5 zł, ale zapomniałem
go spytać do którego sklepu, bo wrócił po
trzech dniach... Zbytnio nawet się nie
tłumaczył, co mu wyskoczyło. Napomknął
tylko, że właśnie był w sklepie, kiedy
kolega poprosił go o popchanie samochodu,
bo mu akumulator siadł. A później, w ramach
podziękowania kolega postawił piwo, no i
jakoś tak się złożyło...
Już nigdy więcej nie skorzystałem z jego
usług, choć niejednokrotnie jeszcze
oferował mi swoją nieocenioną pomoc, za
nieduże pieniądze, co nie znaczy, że nie
miałem z nim więcej nic do czynienia.
Nie potrafię zliczyć ile razy przychodził
„pożyczyć” złotówkę, czy nawet pięćdziesiąt
groszy i choć nigdy mu nie pożyczałem, to
on nie dawał za wygraną i po kilku dniach
znowu się pojawiał. I trwa to po dziś
dzień. Nie zraża się tym, że już się nie
patyćkuję i każę mu normalnie sp...ć kiedy
się pojawia. Nie ma go kilka dni, ale w
końcu znowu przychodzi i prosi o to samo.
Mój sąsiad zza miedzy pocieszył mnie, że
nie jestem wyjątkiem, że Łysy atakuje
codziennie niemal wszystkich we wsi i
ponoć, dla świętego spokoju, niekiedy
dostaje te swoje 50 gr, jeśli obieca, że to
ostatni raz. Jakiś czas jest spokój, ale
nigdy nie jest to koniec. Niektórzy wolą
dać mu te 50 gr, by mieć chociaż kilka dni
spokoju. Może to faktycznie lepsze
rozwiązanie?
Sąsiad wyjaśnił mi też ksywkę jego
kobiety. Podobno kiedyś biegł za nią pijany
wrzeszcząc :
jak cię dorwę to ci zrobię z gęby
plazmę... Od tamtej pory tak ją we wsi
nazywają.
Często rozmawiamy o nich z żoną, nie mogąc
nadziwić się i zrozumieć, jak można tak
żyć.
Mieszkają w starym domu, który lada dobry
podmuch wiatru zniknie z powierzchni. Dom
wygląda na opuszczony. Jest strasznie
zaniedbany, podobnie jak całe jego
obejście. Od ulicy prowadzi do niego
ścieżka wydeptana w chaszczach
pamiętających prawdopodobnie jeszcze
poprzednich właścicieli, czyli Niemców.
Żyją bez prądu i gazu. Nie mam pojęcia, jak
udaje się im przeżyć zimę, ale przecież to
się im udaje od wielu lat.
Wieczorem, ledwo widoczne migające światło,
jakie rzuca paląca się świeca w jednym z
okien, świadczy o tym, że dom jest
zamieszkały.
Nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak
wygląda u nich kwestia przestrzegania
higieny. Podobno za toaletę służy im
klepisko w przylegającej do domu starej
oborze. Wodę niby mają w studni, ale jak
często i czy w ogóle z niej korzystają nie
wiem. Nic dziwnego, że Łysy chodzi i
wiecznie drapie się po genitaliach. Całe
szczęście, że nigdy nie podałem mu dłoni,
bo nie wiadomo czy jakikolwiek dermatolog
byłby w stanie mi dzisiaj pomóc.
Ale najciekawsze jest to, że Łysy zawsze
jest uśmiechnięty, zadowolony!? No może
tylko prócz tych chwil, kiedy usiłuje
dopaść Plazmę, by zrobić jej z gęby plazmę
i mu się to nie udaje.
Wszyscy żyjemy w ciągłym stresie, pełni
obaw o nasze jutro, w świecie, który te
obawy wiecznie podsyca, bo wojny, kryzysy
itp. Ciężko pracujemy, by godnie i coraz
lepiej żyć. Mamy jakieś plany na przyszłość
i staramy się do nich dążyć. Kombinujemy,
zaciągamy kredyty i staramy się omijać
kłody, których nigdy nie brakuje. Nawet
jeśli jesteśmy szczęśliwi, to ta niepewność
jutra, strach przed utratą pracy, zdrowia,
zakłóca nam to szczęście i nie pozwala w
pełni z niego korzystać.
A może Łysy i Plazma są w tym swoim
świecie, jaki sobie stworzyli, szczęśliwi?
Mają gdzie mieszkać, może lepiej nie muszą,
i nie chcą, nie myślą o niezapłaconych
rachunkach. Oni zwyczajnie nie mają innych
potrzeb, prócz tej, by wykombinować jakiś
grosz na nalewkę, a później uwalić się i
obudzić rano z myślą; co by tu dzisiaj
wykombinować, by było tak jak wczoraj? I
póki co to im się na razie świetnie udaje,
bo żyją jak żyją i niemal codziennie idą
trzymając się za ręce, jak nikt inny w
wiosce. A, że czasem dadzą sobie po razie?
Kto się czubi, ten się lubi przecież. Może
naprawdę nic więcej im do szczęścia nie
potrzeba i może oni naprawdę są szczęśliwi?
Ilu znacie czterdziestolatków trzymających
się na ulicy za ręce?
A skoro nie słuchają radia, nie oglądają
telewizji i nie czytają gazet to nie muszą
się martwić sytuacją na świecie, kursami
walut, terroryzmem, ociepleniem klimatu,
światowym kryzysem itp. Nie muszą też
oglądać i słuchać naszych, pożal się Boże,
polityków! Ba, jestem przekonany, że nie
wiedzą nawet kto jest naszym prezydentem!
Czy to nie są powody, dla których można
czuć się szczęśliwym?
Komentarze (17)
MaW-i przeczytałem. Coś jest w opowiadaniu, co mnie
zatrzymało - opowieść o życiu. Jednak zastanowiłbym
się i chyba zmienił podsumowanie.
Nie mam teraz zbyt dużo czasu, więc moje niektóre
uwagi:
- Narracja, w pierwszej części, w czasie przeszłym i
nagle zapisujesz w czasie teraźniejszym "które
wyglądają", "nie wyróżnia". To zgrzytnęło.
- Powtórzenia zbyt blisko siebie (Jakby - jakby -
Jakby)
- *"co nie znaczy, że nie miałem z nim więcej nic do
czynienia". (nie - nie - nic) - usunąłbym "nic".-
*"sp...ć" - w prozie musisz zdecydować - albo
stosujesz łagodniejszy synonim, albo piszesz cały
wulgaryzm. Tak to już jest :)
Podsumowanie - Twoja refleksja jest słabsza niż
pierwsza część opowiadania (ta "opisująca"). Ale to
już wyłącznie moje odczucie. Pisz dalej, każdy
zaczyna, ważne, aby doskonalić styl :)
Pozdrawiam.
Podoba mi się, takie swojskie klimaty. Również na wsi
mam podobnych sąsiadów, są tylko nieco starsi. Ale
wypisz, wymaluj tacy sami jak Łysy i Plazma.