Matka wierna jak pies
Kiedy rosłem, ona też razem ze mną
wzrastała,
pierwszy ząb mi wyleciał — grzechotała nim,
w nocy
przy mnie kładła się naga, coś szeptała
wciąż, a ja
tak się bałem poruszyć pod językiem jej
szorstkim.
Odwróciła na moment się z przekąsem
plecami,
kiedy scałowywałem lądy pierwszych miłości,
przeglądała się we mnie w dzień, gdy ojcu
sczerniały
krzyż na drogę jak goździk w butonierkę
włożyłem.
Rechotała bezgłośnie, gdy sam wyć sił nie
miałem
i żyletka krwi niebo w jedną rozcięła
chwilę.
Była przy mnie jak szedłem w mgły zatraty i
głodu,
kiedy wschód słońca rzucał mi cień pętli na
szyję,
wydrapała mi spokój na powiekach od spodu,
kiedy życie do okien moich oczu skoczyło,
uderzyło jak obuch i poczułem je znowu,
wtedy była w gorączce moją zimną świątynią.
Ona — bez dna ocean i ostatnia litera,
ona — rzeka bezkresna, która imion zna
milion,
ciągle powtarza moje, słyszę, jak mówi
teraz,
że jej łono wciąż czeka, by mnie sobą
owinąć;
moja matka, śmierć moja, jak pies zawsze
wierna.
Komentarze (34)
miłego wieczoru
miłość matki nie zna granic,
pozdrawiam i życzę miłego wieczoru:)
też z dreszczykiem wrażenie po przeczytaniu wiersza
a żeby zmienić Ci kierunek myślenia
zostawiam link na chwilę wolną - wart otwarcia i
wysłuchania m.in. włoskiego prokuratora
https://www.youtube.com/watch?v=uRX6Xvy9efs&t=11s
od narodzin, dzieciństwo, dorosłość i ona...
przeznaczona wszystkim
pozdrawiam z dreszczykiem :)