Młodzieńcza miłość - roz. XXVII
Pozdrawiam Was kochani i pięknie dziękuję, za sympatyczne komentarze i głosiki:)
Począwszy od dnia dzisiejszego, będę
dodawać tylko po jednym rozdziale -
skończył się zapas, który napisałam rok
temu. Teraz już muszę pisać na bieżąco więc
Sami rozumiecie, a poza tym kiepsko z moimi
oczami.
Rozdział XXVII
Minęły następne dwa miesiące, pobytu babci
w szpitalu. Ponieważ wyniki były w miarę
zadowalające, więc lekarz zgodził się na
jej wyjście do domu. Wszystko wróciło do
normy i znów toczyło się swoim rytmem.
Pewnego dnia, kiedy to Ania obudziła się
dość wczesnym rankiem, poprosiła mamę żeby
pojechały odwiedzić babcię. Ela bardzo
zaskoczona prośbą małej, zapytała – A
dlaczego tak nagle i od samego rana,
prosisz mnie żebyśmy odwiedziły babcię? –
Ania po niedługim namyśle, odpowiedziała –
Bo miałam bardzo zły sen, śniło mi się że
babcia umarła – Kochanie, sny są przewrotne
i jak śniło ci się że umarła, to znaczy że
będzie długo żyła – Może i tak, ale jednak
chciałabym do niej pojechać. Cóż było
robić. Po przyjściu małej ze szkoły, zjadły
tylko coś na szybko i ruszyły w drogę.
Kiedy już były na miejscu, okazało się że z
babcią wszystko w porządku, z czego obie
bardzo ucieszyły się. Trochę z sobą
pogadały, po czym wnuczka poszła zawracać
głowę dziadkowi. Kiedy Ela została z
teściową sama, ta powiedziała jej coś, co
dało do myślenia - dotyczyło schorzenia, a
konkretnie miejsca po operacji czyli szyi,
a właściwie krtani. Lekarz uprzedził
babcię, że gdyby tylko zaobserwowała
napuchniętą szyję natychmiast ma wzywać
pogotowie. Ela nieco przybita tą
wiadomością, zapytała mamę – Czy od wyjścia
ze szpitala, zaobserwowałaś już coś
takiego? – Teściowa nie od razu
odpowiedziała, z czego Ela wnioskowała że
coś takiego miało już miejsce. – Mamo,
powiedz mi prawdę – Tylko raz coś takiego
zauważyłam, ale chyba mi się zdawało – Jak
to zdawało? – Sama widzisz, że wszystko w
porządku – No niby tak, ale wiesz że trzeba
dmuchać na zimne – Tak, wiem – Powiedziała
i uśmiechnęła się do synowej. Ela nie
bardzo jej dowierzała, ponieważ babcia
znana była z tego, że nie lubiła się na nic
uskarżać. - Elżbieta ciągnęła dalej – A czy
teraz dobrze się czujesz? – Oczywiście –
Akurat ci wierzę – Naprawdę jest dobrze. –
Nie wierzyła jej ale wymusiła
przyrzeczenie, że jak tylko coś będzie się
działo, zaraz zadzwoni po karetkę. Babcia
wręcz przysięgła i w ten sposób choć
trochę, uspokoiła synową. Zanim wyszły,
jeszcze raz musiała obiecać że nie
zawiedzie w wiadomej sprawie. Pożegnały się
i popędziły na pociąg. Kiedy wróciły do
domu, Zenek już był. Ela zwierzyła się
mężowi z tego co usłyszała od jego mamy, na
co on zareagował podobnie. Uradzili, że co
parę dni ktoś do niej pojedzie, aby upewnić
się czy wszystko w porządku. Było już późno
a i wszyscy zmęczeni, więc udali się na
spoczynek. Nazajutrz, dziewczynki poszły do
szkoły, Zenek do pracy, a i Ela również do
swoich zajęć u sąsiadów. Dziś miała więcej
obowiązków, bo trzeba było umyć wszystkie
okna i odkurzyć mieszkanie. Zabawiła nieco
dłużej niż zwykle, a kiedy wróciła do domu,
Zenek już był i płakał – babcia nie
żyła.
Komentarze (16)
...na końcu przeszyły mnie ciarki...