Narodziny
Wydobyty z niebytu otworzyłem łono.
Ból, wrzask, powietrze i światło.
Wtedy pierwszą kroplę uroniłem słoną,
Ale nie ostatnią.
Twarz zmarszczyły hordy bolesnych
grymasów.
Ktoś odwrócił moją klepsydrę maleńką.
Sypnął się biały proszek – zaczął
upływ czasu,
Poruszony przemożną Najwyższego ręką.
A potem krok każdy, codziennie
pewniejszy
Mierzył smutki, radości, strach i ciut
zachwytu,
Gnał mnie z każdą chwilą chyba nieco
śmielszy
Ponownie w ramiona niebytu.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.