Nieświadome pożegnanie. Proza.
Przed nimi wznosiły się spowite mgiełką
szaroniebieskie góry. W powietrzu
pływały
strzępki mgły podobne do kawałków cukrowej
waty. Cienie obłoków ciągnęły się po
niebie
niczym cygański tabor. Rozjaśniło się i
snop złocistych, słonecznych promieni
zaczął
pieścić ziemię gorącymi pocałunkami.
W dali horyzontu niebo było wysokie i
czyste,
turkusowo-błękitne z lekkim mlecznym
odcieniem. W tle srebrzystej
wspaniałości
rozciągały się purpurowo brązowe
szczyty,
osłonięte lasem i wystawione na słońce.
Wiatr igrał w konarach wysmukłych jodeł, a
rząd
gęstych świerków wydawał woń
balsamiczną.
W wynajętym pokoju panował przyjemny
spokój i chłód. Przez okno wpadały do
środka
promienie słoneczne niosąc ze sobą falę
słodkiego, ciepłego powietrza pomieszanego
z zapachem polnych kwiatów i sosny.
Zapachy,
które kochała. Delikatna zasłona drżała
w lekkim powiewie. Majestatyczny świerk
niczym
wydłużona sylwetka ciemnozielonego
strażnika pełniła wartę tuż za oknem.
Cykady wykonywały znajomy hymn
stapiający się z cichą muzyką płynącą
z nawoływania wiatru. Jego leniwy, niski
ton głosu działał na nią równie mocno jak
siła i zdecydowanie, gdy ramiona
obejmowały ją w swoje posiadanie.
Przytuleni do siebie twarz przy twarzy
z rozkoszą przysłuchiwała się jego
przyspieszonemu oddechowi nieświadoma,
że jest to pożegnanie. Księżyc zaplątał się
w cieniach i mknął po drodze rozjaśnionej
białym światłem wieczornych gwiazd, ale i
jego
twarz stała się blada w obliczu tego co się
stało.
Tessa50.
Komentarze (17)
cóż, jak zawsze niezwykle...pozdrawiam ciepło.
u mnie zima, śnieg i mróz - u Ciebie lato- ech mogę
tylko pozazdrościć- pozdrawiam