Opowieść wędkarza
mgłami tafla jeziora otulona
szeptem trzcin ukołysana
budzi się słońca złotą smugą
co ledwo muśnie a czyni cuda
ryba leniwie w niebo spogląda
nie rusza smakołyku śmierci
co wabi kolorami tęczy
odbitej w haczyka srebrnym drganiu
wędkarz spokoju ostoja
zahipnotyzowany powagą chwili
rozważa świata prostotę
bo oto ważki lot godowy
nad taflą srebrną taniec
migotaniem skrzydełek
wywabił ropuchę
co pod liściem drzemała
ważki w jedność połączone
lotu koniec zwiastowały
gdy jęzor długachny zmienił
pełnię w tragedię
z jednej już tylko skrzydełka
okrzykiem rozpaczy wystają
z paszczy płaza
druga spadła do wody
nie drgnie pewnie z rozpaczy
postanowiła tez zakończyć
swój żywot owadzi
truchłem pogardziła i żaba
drugiej ważki nie chce
kumkając pod liść się schowała
litością spłynęło serce wędkarza
z wody ważkę wyłowił
by słońce sprawiło jej pogrzeb
na liściu trzciny spopieliło
lecz co to ważka ożyła
migotaniem skrzydełek słońce powitała
odleciała szczęśliwa
_________________________________
morał z tego taki chyba
że miłości nie ma
bywa tylko chwila
Komentarze (4)
Czasami też lubię sobie połowić, dlatego wiersz miło
było przeczytać. Zdarzyło mi się wiele razy spotkać z
ważką. Pozdrawiam:)
w poniedziałek byłem nad rzeka patrzyłem na rybaków a
wazki uwieczniłem na zdjeciach....lubię takie spacery
z przyroda pod reke...pozdrawiam
Lubię ważki, ale z ilością tego słowa trochę
przesadziłaś :).. M.
opowieść o uratowaniu ważki przez wędkarza mi się
podoba, zakończenie już mniej (tak się zastanawiam,
czy te ostatnie trzy linijki są potrzebne?) pozdrawiam
:-)