poranek na przyleśnych rżyskach...
chłód skostniałym spojrzeniem gładzi polne
rżyska
w pudrowość zamieniając wiotkie szaty
rosy
polana budzi w słońcu dzikiej trawy
kłosy
spomiędzy chmur sztyletem ostrym jasność
tryska
kwiat płatki swe rozchyla światła ma
niedosyt
gdyż stara wierzba w grzywie rozczesała
włosy
rzucając cień na który w cieniutkich
rozbłyskach
opada promień świtu w nagości swej bosy
przyleśny świat się budzi jasność go
otula
świetlisty pled nakłada aby ogrzać łany
na których jeszcze zboże złotą barwą
błyska
aż pod opasłe w strzępach chmurnych wież
bałwany
już widać z dala sierpy kosy odblask
dają
chochoły z wiatrem tańczą żniwa w pełni
trwają
Komentarze (34)
...dziękuję Grzesiu, Twoje oczy@, za
zaglądnięcie...cieszę się,że wiersz w as ujął, miałam
taką fazę(mam nadzieję, że krótką) na Chełmońskiego i
wczesnojesienne klimaty...
może jeszcze kilka 'urodzi' się na deszczowo-słotną,
ale to dopiero w okresie pełnej jesieni...
pozdrawiam:))
Wciąż widzę wpływ Chełmońskiego, choć już nie
konkretnego obrazu. Pięknie!
Miłego dnia Stefi :)
Czuję niedosyt:) więc przeczytam jeszcze raz.
Piękny:)
Stefi, czarujesz - zdziwisz się ale zawsze intryguje
mnie właśnie ten przyleśny rejon między łąkami a samym
lasem, tam się dzieją najwspanialsze zjawiska. Takie
przejście z ziemi do nieba, ze światłości w ciemność,
z niebytu w byt.
Pozdrawiam mile.