Spacer po Ziemi...Bóg a człowiek...
znów o deszczu bo...
Zazwyczaj w deszczu robię się gotów
Spotkania z prawdą nie przeoczysz
śmiech przez łzy, szacunek, wrogość
Spacer po Ziemi to serc mnogość
I wędrówka się zacznie w Twoim domu
Od przejrzenia wnętrza Twego tronu
Twego serca czystego, niewierzącego
To Bóg Cię wpisał w serce Syna swego
Etapy wycieczki segreguje życie
Taki to system w wiersza monolicie
Sprawdza Twą gotowość, parametry
zrozumienia
żebyś nie pękł od nadwerężenia sumienia
Po wstępnym wglądzie w Twe natchnienie
duszy
Przyjdzie czas na wymarsz w głąb ludzi
kojarzenia
Kolor skóry, religia, dramatyzm
zgłębienia
Twój naród pała sercem cierpienia,
istnienia
Nigdy nie zrozumie Twych słów
Bo wydajesz się być Boski
I choć jesteś ciągle człowiekiem
Radości nie zaznasz...
Zginiesz...
Pomóc im nie możesz więc z Bogiem za
rękę
Idź dalej przez tego deszczu mękę
Istotnie spojonym złośliwą bakterią
Kolejny etap przed nami
Drugi i ostatni, bo więcej nie zniesiesz
Otworzono Ci oczy, Ty się honorem
uniesiesz
Ziemski człowieku oddasz co podniesiesz
I do prochu wrócisz, a teraz obserwuj
Co ludzi raduje
Jak ja innych na sobie wzoruje
Wskazuję im drogę, wąską i krętą
Ale na której każdy buduje
Zamknij teraz oczy i otwórz powrotem
Zmiana koloru symbolizuje pokój
Dotarłeś do końca, unieś mnie teraz
Czy zrozumiałeś po co ten kierat?
*
Cisza zapadła wtedy na wieki
Nawet dziś księżyc woli milczeć
Czasem pisać, pasję podtrzymać
Wspomnieć upadłe gwiazdy
I podobne anioły
Które na Ziemi spacerują jak woły
I próbują zrozumieć Ziemską naturę
Cisza tylko przeciąga ich torturę
**
Lecz nawet cisza ma swój koniec
Czasem i wiarę zbudzisz
Popędzę jak goniec
Odnajdę wasze znaczenie
Ziemskie spełnienie
Poszukam też miłości
Uszczęśliwię innych
Niech mi tylko Bóg da zrozumieć winnych
***
Zapędzając się w zakręty umysłu
Doprowadzę się do smutku
Niesłychanie czas popędzi w blasku
Jeździec klepsydry krzyknie na mnie w
potrzasku
I skinie na mnie palcem
A jego siła nazwie mnie malcem
Choć ja już siwy
Szarpnięty wieku palcem
Zrozumiem, że już pomóc nie mogę
Nigdy nie walczyłem o radość przez togę
I zrozumiem po co był spacer po Ziemi
Czemu tak nagle w mękę się zmienił
To moja wina
Nie pomogłem jak należało
Odebrałem ciekawy finał
Czuję się winny?
Skądże znowu!
Zaistniałem wśród was
Czując się księciem nowiu
Zawstydziłem was
Zrozumiałem was
Bez łamania pęt okowu
Czy wy wiecie...?
że już wróciłem
W pełnym kwiecie
Obnażyłem was, chlubiąc me świecie
W mej monecie...spłaciłem was
Na mym pięknym cienia świecie
Rozpoznam was
Moje dziecię!!
****
Ale czy byłbym z was dumny
Tak jak On to czyni...
Czy byłbym wstanie was o nic nie winić?
Trwać przy was, wybaczać?
Miłością swą otaczać?
I w dumie żyć, szansę dać
Pokazać dobro, zło
Na spacer po Ziemi zabrać...
Czy zasługujecie!? Grzeszne kwiecie!
Krzykiem was powitam, już świta
Czas serce zwijać, zasypiać
Koniec spaceru to początek wędrówki
W dniu mego powstania
Uświadamiam sobie wielkość Stwórcy
I dalej spaceruję obserwując dzieła tego
wielkiego dowódcy...
życia nie oszukasz...jesteś kim jesteś na darmo pukasz...bram niebios Ci nie otworzą ...ale może aniołowie znów Cię po Ziemi powożą...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.