święta pachnące pomarańczą (proza)
W latach osiemdziesiątych owoce cytrusowe
były rarytasem.
Około dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem,
po mieście rozchodziła się wieść. Do portu
zawinęły statki ze słonecznym cargo.
Za kilka dni powinny pojawić się w
sprzedaży.
Tego roku w sklepach hulał wiatr.
Kilometrowe kolejki po wszystko, były czymś
normalnym. Jednak nic nie było w stanie
przytłumić podniecenia i radości.
Ożyły osiedlowe trzepaki. Panowie z wigorem
uderzali w ‘perskie’ dywany.
Panie dźwigały siatki wypełnione tym, co
akurat 'rzucono' do sklepów.
‘Korale’ toaletowego papieru, były powodem
do dumy. Na bazarach tętniło życiem.
To tam odbywała się wymiana walut,
przesłana przez rodziny z RFN-u lub
dalekiej
Ameryki. ‘Koniki’ miały pełne ręce
roboty.
Ulice i domy w mundurowej szarości. W
sklepach zamiast kolorowych światełek
świeciły puste półki. Reklama nie była
dzwignią handlu.
W dzień Wigilli wraz z rodzeństwem
stroiliśmy choinkę, łańcuchami z kolorowego
papieru i anielskim ‘włosem’ W domu
pachniało lasem, cynamonem i grzybami.
Mama dyskretnie złożyła skromne
prezenty,
gdy my wypatrywaliśmy pierwszej
gwiazdki.
Wreszcie odświętnie ubrani zasiedliśmy do
pięknie nakrytego stołu.
Tata uroczstym głosem odczytał z Biblii o
Narodzinach Dzieciątka Jezus,
po czym następowało dzielenie się
opłatkiem.
Wiele lat później dowiedziałam się, że to
polska, niepowtarzalna tradycja.
Podczas śpiewania kolęd bawił mnie głos
Taty, śpiew nie był jego mocną stroną.
W trakcie rozpakowywania prezentów,
z radia ‘Beskid’ sączyło się radosne
‘Dzisiaj w Betlejem...’
To wtedy z namaszczeniem delektowałam się
zapachem pomarańczy (była jednym z
prezentow, obok szalika i rajstop). Byłam
szczęśliwa.
Pasterka o północy, sąsiedzi składający
sobie życzenia i chrzęst śniegu pod
butami.
Od tamtego czasu upłnęło wiele Wigilijnych
wieczorów.
Wiele twarzy zachowałam w pamięci.
Powitałam drogie twarzyczki dzieci.
Gdy były już trochę starsze, opowiedziałam
im o moich świętach w Ojczyźnie.
Jakie było moje wzruszenie, kiedy w pewien
Wigilijny wieczor, przejęte, wręczyły mi
prezent. W paczuszce znajdowała się
najpiękniejsza pomarańcza jaką
kiedykolwiek
otrzymałam. Na dołączonej kartce widniał
napis:
‘Merry Christmas Mom. From now on, our
Christmas will always have
the special Polish fragrance. Orange’*
* Wesołych świąt Mamo. Od tej pory, nasze Boże Narodzenie, już zawsze będzie miało ten specjalny polski zapach. Pomarańczy.
Komentarze (39)
To były szare czasy, ale nastrój świąteczny był
niepowtarzalny :)
Witaj Ewuniu, ciesze sie że wpadłaś do mnie. Co do
świąt w szczególności Bożonarodzeniowych, dla mnie
chyba już na zawsze pozostaną szczególne, mają taki
słodko-gorzki smak. Bardzo starm się aby nie popaść w
komercję, cenię sobie ten szczególny nastrój, ale nie
wszędobylskie dekoracje nastawione na jeszcze większe
szaleństwo wydawania pieniędzy. Rozumiem, że każdy z
nas ma inne nastawienie, te dni mogą kojarzyć się z
bolesnymi przeżyciami itd.
To ludzie tworzą atmosferę, reszta to tylko oprawa.
źle się jednak dziej, gdy ramy przedstawiają większą
wartość od samego obrazu. Pozdrawiam wszstkich bardzo
serdecznie.
bardzo ładna proza myślałam że już komentowałam, wiesz
Danusiu kiedyś odczuwałam na każdym kroku klimat
świąteczny ale inaczej niż dzisiaj, nie lubię świąt:(
te czasy już mineły gdzie brak bylo wszystkiego
w tamtych czasach nie zaznałam biedy /mąż na
delegacji/ nie brakowało mi tych "pomarańczy"
ciepło rodzinne bywa najwazniejsze nawet gdy brak było
wtedy tych rarytasów
pozdrawiam:)
demono, tak było jak napisałaś, na szczęście tamte
czasy już nie wrócą.
Za czasów komuny biedy nie zaznałam, ale pamiętam, że
egzotyczne owoce przez wiele lat były na polskim rynku
poszukiwane. Miało to dobrą i złą stronę, bo wtedy
pomarańcza jadana podczas świąt bardziej smakowała,
niż ta, która nam spowszechniała.
Miło było u Ciebie gościć, ślę serdeczności.
bardzo ladna podroz w przeszlosc, tradycje,
cieplo rodzinne... ktore procentuje w przyszlosci,
pozdrawiam:)
Wzruszyłaś...
Pięknie, demono :)
Miłego dnia.
Powyższy tekst mógłby się znaleźć w Kronice Dziejów
Narodu Polskiego. Napisane poprawnie i zgodne z prawdą
każde słowo. Tak było.
Pamiętam polowanie w kolejkach dosłownie na wszystko,
a w ostatnim roku przed stanem wojennym, musiałam
wziąć urlop, żeby od 5 rano stanąć w kolejkę i...
niestety kupić zaledwie resztki - czyli poślednią
wołowinę i żeberka wieprzowe. Schabu i szynki nie
wystarczyło.
Mimo wszystko - święta były udane, córa zrobiła sama
czekoladę, był sernik, bigos i cytryny, i pomarańcze.
I Pasterka też.
Alinko....:) odwzajemniam buziatka i dolaczam caly
wachlarz usmiechow.
Dziekuje wszystkim moim milym gosciom, za czas
poswiecony na czytanie i cieple refleksje.
Serdecznosci.
a mnie wzruszyłaś. Po całości.
Danuśka, buziątka, kawunia i pozdrowienia pokrapiane
deszczem, ale ciepłe.
Takie prawdziwe święta. Przypomniałaś mi czasy, kiedy
stałam w ogromnych kolejkach za cytrusami, bananami i
rybkami. Może trudne czasy bardziej łączyły
ludzi.Pozdrawiam.
Wzruszające i pięknie wspomnienie
Danusia, ależ podróż sentymentalna w czasie! Do
zapachu pomarańczy u mnie dołączył nieśmiertelny
zapach "dziecinnego" piwa z podpiwka... No i zapach
makowca....
Cudna proza :)
Pod wpływem Twych wspomnien, też sięgnąłem pamięcią do
swoich. I przypomniałem sobiwe o takich Świętach gdy
nawet na kartki brakło szynki świąrecznej. Trzeba było
się zadowolić jakimś Danish Ham, paskuctwem
zapakowanym w blachę aluminiową. Ale mimo to,
tamtejsze boje o wszystko co można było kupić na
kartki czy bez, wspomonam z pewnym rozczuleniem, bez
negatywnych emocji. Może też dlatego, że miało się
sporo lat mniej. Dziękuję za to przypomnienie.
Też pamiętam puste sklepy,długie kolejki i ludzi z
koralami papieru toaletowego na szyi. Pamiętam zapach
zdobytej przez mamę pomarańczy...Świetna proza
Danusiu:)