Symfoniada V
fragment
Znów czuję się, jakbym była naga, choć
wiem, że jest to wytwór mojej wyobraźni,
halucynacja. Mam wrażenie, że cofam się w
rozwoju. Przepoczwarzam.
A Maryjka nic. Jest jak kamień, choć może
zrobić ze mną, co zechce, nawet naszkicować
portret lub przykryć moje “ja” czarnym
prześcieradłem. Pewnie zapytasz, dlaczego
nie białym?
Nawet ona może miewać kaprysy, prawda? Więc
ta kobieta, która modli się pod figurką,
zapomina o reszcie świata, jest rozbierana
przez nią aż do mięśni. Zimna i nieczuła
postać dokonuje wiwisekcji.
Niedostrzegalne, oczywiście.
- Matko... ależ głupio się czuję. Gdyby
rozbierał mnie mężczyzna, zrobiłoby się
przyjemnie, ale kobieta? Stać przed kobietą
w negliżu nie za bardzo wypada, tym
bardziej, że ta jest niema. Boję się, a
może tylko tak mi się wydaje? Może śnię
banalnie i prosto? - Cóż mnie to obchodzi -
myślę sobie. Ta pani i tak ma mnie tam,
gdzie bagno się zaczyna; ugrzęznę po szyję
i zostanę posągiem, którego nawet deszcz
nie umyje z błota. Wszystko się kiedyś
skończy, począwszy od uśmiechu, a
skończywszy na grymasie obrzydzenia. Kiedy
spadają komety, Maryjka zawsze patrzy, ale
nie w niebo... Ech, a wystarczyłaby
iskierka, jakiś nikły promyk, abym znów
poczuła zapach siana, zboża, polnych
kwiatów. Rosną za stodołą, której nie mam.
Maryjka stworzyła symbol miłości do bólu.
Pewnie sama skamieniała w cierpieniu.
Więc dlaczego mam się uśmiechać do życia,
zwłaszcza teraz, gdy jest spękane, łuszczy
się, jak farba i szpachla na starym
samochodzie, albo wnikać w jej umysł? Ona
stworzyła tarczę przeciw myślom, czystą,
białą planszę. Pancerzyk.
- Widzisz, piękna, jak kulę się do
rozmiarów mrówki, malując nowy obraz? Jak
pięknie błyszczy ponura przestrzeń, w
której lewituję, a może tonę? Jedno jest
pewne, zaczynam spowalniać i obawiam się,
że kiczowata Maryjka jakby się do mnie
uśmiechnęła.
Nie wiem czemu tak mówię - ze złości do
niej, czy do siebie. Bełkoczę, fantazja
płata mi figle.
Z otchłani wypełza On. Nie znam go, a może
to są tylko miraże, z których wylatują
świetliki tworzące sylwetkę?
- Cześć - mówi do mnie głos, jakby z
zaświatów. - Nawróciłaś się czy co? –
mówiąc to gapi się na mnie bezwstydnie.
Zamurowało mnie, czuję zaduch.
- Zostaję ukarana za grzechy?
O matulu! - Jezus do mnie przemówił!
Komentarze (6)
dziękuję za komentarze:)
tylko wiara (prawdziwa) potrafi rozebrać człowieka do
naga, a nawet głębiej.
sama widzisz - kup sobie gadułkę
Pozdrawiam serdecznie
Ewciu miałaś szczęście że przemówił,
ja z nim tyle lat... a on zaniemówił!
Miłego wtorku, chyba już jesiennego Ci życzę Ewciu,
nic nie poradzę kasuje słońce i już.
Ból towarzyszy nam od chwili narodzin, aż do śmierci.
Jest nieodłącznym elementem każdego istnienia. Czasem
mały, innym razem ogromnie nasycony. Jednak jest,
istnieje. Zawsze gdzieś przyczajony, aby uderzyć w
najmniej spodziewanym momencie. Obezwładnia. Napełnia.
Mobilizuje do walki o lepsze jutro. Przecież po burzy
czeka nas tęcza.
Pozdrawiam :)
Niesamowite! przeczytałam jednym tchem Ewuś ja do
swojego bólu przyzwyczaiłam się jest elementem mojego
życia póki co ale to minie wierzę w to. Tobie też
minie dobrej Nocy Ewuś:))