Traktacik
Przyszła sąsiadka, ta z oficyny
i mówi: - Panie… te (…)
podwyżkę czynszu znowuż mie dali,
już nie wiem teraz co będzie dalej.
Ile brakować będzie - spytałem,
co żem usłyszał - nie przewidziałem.
Ona - sąsiadka - tak do mnie mówi,
że nawet nie ma na Plastik-Buwi.
Nie wspominając o ćwiartce wódki:
- Ratuj mnie sąsiad, mój ty złociutki.
Ja jestem jeszcze zdrowa i silna,
ojciec ze Lwowa… matka z pod Wilna.
Dziadek z Kłajpedy, babcia z Somali…
sama już nie wiem co będzie dalej.
- Więc postawiłem drugie pytanie,
czy jadła dzisiaj jakieś śniadanie?
A ona mówi, że owszem jadła,
bodaj pięć kilo sarniego sadła,
dwa pęta kichy, od boczku skórę,
no i że głodu zapchała dziurę.
Ja do niej na to - słuchaj no… franco,
zaraz zapoznasz się z moją lancą.
Chwyciłem babsko sprawnie za schaby,
po czym zamknąłem drzwi na antaby.
I mówię do niej - ściągaj te łachy,
mówiąc to, wziąłem pod obie pachy
i nim poznała zamiary moje,
eros rozpoczął potyczki swoje.
Co było dalej… ciekawa sprawa?
Ludzie!… Dyskrecja… to jest podstawa.
Kto prywatnością gardzi zwyczajnie,
będzie się taplał w diabelskim łajnie.
A kto się z niego cudem wygrzebie,
raz drugi... jego nikt nie pogrzebie.
Będzie się tułał, po wieczność całą,
ze świadomością bycia zakałą.
excudit
lonsdaleit
08:52 Wtorek, 12 lutego 2013 - ...
Komentarze (31)
Poczytałam, uśmiałam się, wnioski wyciągnę potem...
Bardzo lubię Twoje pisanie:))