i wciąż na nowo
byłem jej klątwą i pasją żywota
jak sny skulone na ramionach strachu
i nawet nocą która niedopita
płoszyła ptaki ze starówki dachów
była mi różą czarną lecz nie kirem
kroplami rosy na pijackich zwidach
i cichą śmiercią którą raz przeżyłem
dziś już nie mogę szepnąć miła wybacz
byliśmy świecy wirującym ogniem
tańczącym nocą na granicy zmysłów
ktoś nam zagasił płonącą pochodnię
podarł na strzępy kartki wonnych listów
zostały blizny i łkające skrzypce
kulawy zegar odmierza godziny
mijają lata i przeklęte lipce
skulony czekam na nadejście zimy
Komentarze (17)
Człowiek tak sam ze sobą odwiedza rewiry które bolą i
ucieka od nich mimo że wymarzone i gdy czerpie nieraz
tylko smaki słodkie na zewnątrz pojawia się w
samotności ta piękna opisana refleksja Bardzo dobra
poezja żywe słowo w treści i formie Pozdrowienia:)
Wiersz smutny, piękny w treści.To co zostało autor
pieści słowem.