Wspólny początek
Kiedy ucichną takty Mendelssohna,
z sali weselnej wyjdzie gość ostatni,
tancerzy senność pochwyci w ramiona,
spóźnione płaszcze odwieszą się z szatni,
stoły biesiadne uprzątną kucharki,
kiedy w alkowie zwiśnie ślubny welon,
w stos się ułożą weselne podarki,
łoże małżeńskie wywnętrzy się bielą.
Bukiety kwiatów odciętych z korzeni,
tracąc powoli żywotne swe soki,
będą się bledszym kolorem rumienić
i głowy schylą w przyziemne widoki.
Przez nocną ciszę przemknie pragnień tuzin
gdy się świt blady przebije przez ciemność,
porę do pracy przypomni znów budzik;
do oblubieńców zapuka codzienność.
Dziewczęce oczy radością jaskrawe
na nowo świeżym płomykiem zapłoną.
Usta wyszepczą: mężu, zrób mi kawę,
aby usłyszeć: dobrze, moja żono.
Komentarze (7)
Śliczny rozmarzony wiersz pozdrawiam:)
rytmicznie miarowo pointa to codzienność Pozdrawiam:))
piękna puenta!
pozdrawiam z podobaniem
Pięknie. Z przyjemnością czytałam.
Pozdrawiam:)
noc poślubna i ranek... Fajnie to ująłeś.
Tak, pamiętam jeszcze to podkreślanie 'mężu'...
'żono'... i jaką to sprawiało przyjemność.
zawsze z przyjemnością czytam pozdrawiam