Zapiski z podróży do Kalabrii...
spisane w 2008
....Rok później nadarzyła się kolejna
okazja wyjazdu. Tym razem los (czytaj
pośrednik) rzucił mnie znowu do niewielkiej
miejscowości w górach. Pomimo lata noce
chłodne, a w dzień na słońcu upał. Dwa
tygodnie suszy i znów leje kilka razy w
tygodniu.
....Siedzę w domu, opiekuję się starszą,
chorą panią. Wychodne mam tylko w niedzielę
do kościoła. Pogaduchy przy lodach z
właścicielem caffeterii pozaplanowe. Był
bardzo ciekawy wiadomości z mojego świata,
Polski.
Rodzina mojej podopiecznej mieszkająca w
okolicy zabiera nas na różne uroczystości,
tak że ciągu trzech miesięcy udało mi się
zwiedzić okoliczne miejscowości. Mogłam z
bliska zobaczyć domy, ludzi, zwyczaje...
Stara część miasteczek to bardzo wąskie
uliczki, domy najczęściej jednopiętrowe,
których okna wychodzą na ogród po
przeciwnej stronie domu. Nowe dzielnice to
domki typu willowego i parę metrów zieleni
wokoło. Tereny są tu drogie, bo miejsca
między drogą lub rzeką, a zboczami gór jest
niewiele.
....Mój gospodarz to 90-letni pan, jeszcze
żwawy, niepodobny do naszych staruszków.
Chodzi sam po drwa do lasu, po wodę
źródlaną, sam robi mydło i sos pomidorowy.
A jak to robi?
....Pewnego sierpniowego dnia przywieziono
nam przyczepkę pomidorów. Zgromadzona
rodzina wzięła się za krojenie. Mnie
przypadła rola kręcenia tych pomidorów
przez maszynkę, która oddzielała skórki i
pestki od miąższu. Tę masę gospodarz
przekładał do wielkiego kotła umieszczonego
nad paleniskiem i ogrzewał wiele godzin do
odparowania. Dodawał sobie wiadome zioła, a
potem napełniał nią słoiki i wekował. Sosu
tak zrobionego wystarcza dla całej rodziny
na rok. A mydło? Produkcja podobna, ale co
do kotła wkładał, to tajemnica gospodarza.
Wylewał tę masę do drewnianych form, a po
zastygnięciu kroił naprężonym drutem na
kostki. To takie szare mydło jak nasze.
....Zaskoczyła mnie duża ilość kotów w
okolicy, chyba bezdomne, bo w porze
obiadowej grzecznie czekały na resztki, a
potem biegły pod następne drzwi. Skąd one
wiedziały, gdzie i o której godzinie jest
obiad? Z innymi zwierzątkami miałam raczej
wątpliwą przyjemność. W komorze z zapasami
żywności spotkałam skorpiony,chodziły po
ścianach, a na schodach na stryszek, gdzie
wieszałam bieliznę do suszenia,
wygrzewającą się viperę (niewielki wąż).
Nie były to miłe spotkania, brrr.
....W całym miasteczku jest kilka małych
sklepików, dwa minimarkety i bary, bary,
bary... Można tu kupić prasę, słodycze,
kawę, alkohole. W głębi jest salka tylko
dla mężczyzn. Rozmawiają, sączą piwo, grają
w karty, obserwują przechodniów. Kiedyś
weszłam do baru, żeby skorzystać z telefonu
stacjonarnego. "Amerykana, amerykana" -
usłyszałam o sobie. Potem dowiedziałam się,
że tak mówią na obcojęzycznych. Sklepy i
urzędy mają tu przerwę obiadową w godzinach
od 12.00 do 16.00. Wszystko zamknięte
oprócz barów. Nad wąskimi uliczkami między
domami wisi uprana bielizna, nawet w
niedzielę, bo trzeba wykorzystać każdą
chwilę dobrej pogody.
....Najważniejszą częścią domu jest
sypialnia z wielkim małżeńskim łożem oraz
wielka kuchnia z ogromnym stołem i
kominkiem. Tu skupia się codzienne życie
rodzinne, głównie kobiet i starszych ludzi.
Siedzą i rozmawiają, niestety dialektem i
nie wszystko rozumiem, ale odnotowałam
kilka powtarzających się słów: piove i
patata. Zrozumiałam, że martwią się o
zbiory ziemniaków, bo ciągle pada.
....A co jedzą? Z moich obserwacji wynika,
że na obiad, primo piato (pierwsze danie)
to głównie makaron z salsą (sos pomidorowy)
a secundo piato: ser żółty, także fasola,
cukinia, inne warzywa smażone na oliwie,
odświętnie lazania, mięso gotowane,
pieczone... i obowiązkowo wino stołowe -
cieeeniutkie. Może dlatego pijanych osób
nie widać? A na kolację minestra - zupa
warzywna, co dzień taka sama. Nie mogli
zrozumieć, jak mówiłam, że u nas zupa może
być pomidorowa, fasolowa, ogórkowa... Mięso
w biedniejszych rodzinach raz w tygodniu, w
sobotę: gotowane lub duszone kawałki,
najczęściej drobiowe. Piją też dużo wody
prosto ze źródła, a okazjonalnie fantę.
....I owoce, owoce, owoce... po obiedzie,
po kolacji. A na podwieczorek kawa, bardzo
mocna, przesłodzona, w mini filiżankach
(też się nauczyłam taką pić) i czasem
ciasto - z marketu. Wieczorem po cukierku,
może dla zaspokojenia głodu, bo kolacja
była o 17-ej. A makarony? Dziesiątki
rozmiarów, kształtów, typów, oczywiście z
mąki duro. Na obiad spagetti lub
tagliatelle, a do zagęszczania zup drobne
makarony, na bogatszym obiedzie lazania. To
było dla mnie coś nowego, tak jak ich
sposób jedzenia. Jedzą szybko, łapczywie,
wciągając te swoje spagetti z salsą i
popijając winem. Siorbią przy tym i starzy
i młodzi.
....Były jeszcze inne momenty zaskakujące.
Święto Patrona jest tu pretekstem do
szalonej zabawy. Z dwóch stron miasteczka
idą dwie procesje z feretronami. Gdy się
spotykają, wykonują pokłony i znak krzyża
świętego w powietrzu. Jest przy tym dużo
śmiechu, zabawy.
....Włosi są bardzo bezpośredni, otwarci.
Wszyscy mówią sobie po imieniu bez względu
na wiek. Osobą, do której zwracają się z
wyjątkowym szacunkiem jest "mamma". Ona ma
też najważniejsze i niemal niepodważalne
zdanie w wielu kwestiach dotyczących
rodziny (nawet wyboru imienia
prawnuczki).
....Spotykaną osobę Włosi najczęściej
pytają jak się ma, nowo poznaną czy
"sposata" (zamężna), a bliską czy jadła
carne (mięso). Może tak tylko starsi ludzie
pamiętający ciężkie czasy? Bo teraz, mimo
że to najbiedniejsza część Włoch, to rząd
dba tu o starszych ludzi. Mają renty i
dodatki dla osób potrzebujących. Stać ich
na płacenie takim kobietom jak ja, za pomoc
w opiece nad starszymi i niepełnosprawnymi.
Dużo w tej pracy jest Polek i coraz więcej
Ukrainek. One mają lepszy przelicznik, ale
i ja trochę zarobiłam, sporo zobaczyłam,
wiele doświadczyłam... i polubiłam włoską
kuchnię (do dziś lubię spagetti z sosem,
popijane cienkim winem - tylko dla lepszego
trawienia). Polubiłam też tych ludzi,
prostych, czasem niepiśmiennych, ale z
reguły życzliwych.
....Czy tam wrócę? Nie wiem. Mimo wszystko,
to trudna praca i z daleka od najbliższych.
Tęsknota za krajem, za językiem sprawia, że
mówię raczej nie, ale pożyjemy, zobaczymy.
autor: Teresa Mazur
Tu koniec, ale mam jeszcze jedno opowiadanie z kolejnej podróży. Miłej lektury
Komentarze (20)
Rozalio, miło, że zainteresowała Cię moja proza.
Wkrótce wrzucę nast. opowiadanie. Pozdrawiam
PS A temat opieki nad osobami starszymi i chorymi jest
mi bardzo bliski, tylko u Nas w Polsce:)
Wspaniale się czytało. Tego co przeżyłaś nie odbierze
nikt. Czekam na kolejne opowiadanie.
Pozdrawiam cieplutko:)
Bodku, dziękuję i pozdrawiam
Witam Teresko,
Tę część już czytałem, ale chyba mnie za bardzo
wciągnęła, że śladu nie zostawiłem. Nadrabiam.
Umiesz przekazać przeżycia, pięknie opisujesz
otoczenie. Narracja... palce lizać, aż się chce tam
jechać.
Dziękuję za te delicje!
Pozdrawiam serdecznie:)
mala.duża, Najko, dziękuję za poczytanie
Miłego wieczorku
Fajnie Tereniu to wszystko opisałaś na tym
zarobkowaniu we Włoszech...ciekawe bo można się trochę
dowiedzieć o tym kraju. Pozdrawiam serdecznie.
no to było co czytać... wędrowanie pięknie spisane
Dziękuję bardzo przemiłym czytelnikom za komentarze.
Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli.
Ciekawie opisane
Pozdrawiam :)
I znów ciekawie opisane.
Świetnie opisana podróż, z podobaniem przeczytałem,
pozdrawiam ciepło.
Tę część również przeczytałam z wielką
przyjemnością.Ciekawie opisujesz miasteczko,ludzi i
ich zwyczaje.
Czekam na opowiadanie z kolejnej podróży :) Serdecznie
pozdrawiam
Świetna relacja z podróży, można wiele się dowiedzieć.
Z przyjemnością przeczytałam :)
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo ciekawy opis z podróży,
też tak sądziłam, że Włosi są otwarci,
swoją drogą to okropni podrywacze, z tego co pamiętam,
jak byłam z mężem na wycieczce to pewien właściciel
sklepu koniecznie chciał się ze mną umówić, zresztą
oni zaczepiają na każdym kroku.
No cóż, z pewnością nie jest to lekka praca, wiem o
tym...
Tym bardziej z dala od domu, może odstraszać, swoją
drogą ciekawe jest poznać ich zwyczaje, sposób
jedzenia, bycia, zamieszkania, a ze skorpionem, mimo,
że jestem spod tego znaku też bym się nie chciała
potkać, choć może z pewnej odległości tak, a tym
bardziej z wężem, choć dusiciela trzymałam na
rękach/boa, mam z nim zdjęcie/
kobry też, ale miała wyrwane zęby jadowe, gdy byłam w
Indiach.
Pozdrawiam serdecznie, Teresko, z dużym podobaniem dla
prozy :)