Zdeptali jej ołtarz...
Z rosą na ustach wyszła na podwórko
Zgubiła w Nim wszystko, lecz księżyc wciąż
świecił
Miała swój strumyk za zieloną górką,
Więc poszła nad niego, by swe rany
leczyć...
Kochała człowieka, lecz spieszno mu było
Ona wolała z się "z Tym" nie spieszyć
Teraz z łzą w oku ciężko się żyło,
Lecz czas goi rany, a tak szybko leci...
W drodze nad strumyk kroki słyszała
Myśli krążyły jednak gdzie indziej
Nic, prócz szacunku, od ludzi nie
chciała
Marzenia miała takie niewinne...
Straciła człowieka, bo nie dała cnoty,
A on właściwie był dla niej zimny...
Może po prostu nie miała ochoty?
Może zwyczajnie powinien być inny...
Jednak zgubiła wszystko w ten wieczór:
Honor, nadzieję, i swe przyrzeczenia
To czego strzegła niemal ćwierć wieku
Zabrał jej ktoś, kto uciekł z
więzienia...
Kazał zdjąć bluzkę, pieścić swe ciało
Ona prosiła, płakała, milczała
Jemu wciąż było bólu jej mało
Ona już wtedy dobrze wiedziała...
Kazał się oddać, chwalić swe czyny
Więc go chwaliła z nożem na gardle
A kiedy skończył "seks bez przyczyny"
Splunął jej w twarz i zniknął w mrok
czarny
Wróciła do domu, już nie ta sama
Krew na ubraniu, krew w całej duszy
Teraz stracona, teraz przegrana
Nic bólu serca już nie zagłuszy...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.