Bez miary w czasie
Stoi pan na różowym moście.
W kolorze tolerancji poświecił swój
wzrok.
Stoi i pluje słonecznikiem,
Ani z przekory, ani ze złości.
Czysta satysfakcja , iskra zabawy.
Gdy ziarno choćby jedno uroni do wody,
Już szalony błysk łusek w tym miejscu się
mieni.
Oczy wiecznie głodne z pod tafli łypią,
Przerywane rzeki nurtem,
Co jak czas wszystkie śmieci ze sobą
niesie.
Z czasem upłynie kropla.
A w kropli czas płynie.
Jak hipnotyzm zegarów wieżowych
wskazówki
Cyk ... cyk ... cyk ...
W ten hipnotyzm jak strzała co życia ciąg
przerywa
Tak jej szpilek dźwięk nawet słonecznika
trzask zabija.
Zasłabł , ucichł, zanikł.
Serca szczery uśmiech się pojawił na twarzy
pana z różowego mostu
Przeszywany łupkami ziaren między lśniącymi
zębami.
Uśmiech który jak w lustrze odbił się na
jej twarzy.
Pani z pod pomnika.
Nylonowa gumka spięła jego włosy.
Ruszył.
Krokiem w krok
Uśmiechem za uśmiech.
Z uśmiech w pocałunek
Przemierzyli kroków pięć, latami w chwili
mierzonymi,
By w tafli nurtem niezmąconej swój urok
pozostawić.
Pozostali w chwili czasu bez miary.
Spełnieni sami w sobie.
Zakochani.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.