Co tydzień
Kiedy jest piątek,czekam na dzwonek
by drzwi przed Tobą otworzyć
raz zimne,raz ręce masz spocone
zależy od pogody.
Wchodzisz i czule mnie całujesz
nigdy się przecież nie spózniasz.
Uwielbiam gdy mnie obejmujesz,
tak bardzo się wyróżniasz.
Lecz gdy w sobotę masz przyjechać
czekam zniecierpliwiona.
Biegnę na stację by tam poczekać
a potem wpaść Ci w ramiona.
I wjeżdża pociąg cicho turkocąc
oczy Twe widzę niebieskie
i chcę w nie spojrzeć ,
pragnę Cię dotknąć
choć pociąg jedzie jeszcze.
I już za chwilę razem idziemy
by zimnym piwem ochłonąć.
W końcu siadamy i pijemy.
Jak długo? Nie wiadomo.
Lecz gdy do domu wracać pora
czuję się przygnębiona
TV oglądasz do wieczora
tuląc mnie w swych ramionach.
A potem ciemna noc zapada
chmurząc potężne swe lica,
lecz o niej mówić nie wypada
to nasza jest tajemnica.
W końcu nadchodzi ranek niedzielny
już błąka się po pokoju
zmęczony jesteś,słaby,mizerny,
a ja Ci nie daję spokoju.
Przyrządzam dla nas ciepłe śniadanie
najczęściej grzaną kiełbasę.
Przeważnie jest to główne danie
lub coś innego czasem.
Znów telewizja,filmy potem
a w międzyczasie obiad.
I wielkim staje sie kłopotem
Twój coniedzielny odjazd.
I już się z Tobą żegnać muszę.
Jestem przygotowana.
Nie warto ranić łzami duszę
bo znów zostaję sama.
Już drzwi zamykam.
Klucz przekręcam.
Już blisko do wieczora.
I minie tydzień a po tygodniu
wyjdę po Ciebie.
Jak wczoraj.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.