Gdzieś tam... Proza.
Wokół rozciągały się rdzawe pola
rozgrzewające
się w bladej purpurze zachodzącego
słońca.
Ostro zakończone cienie wysokich olch
padały na drugą stronę rzeki. W lesie
przylaszczki
wyjrzały spod zeschłych traw pokrytych
jeszcze
cienką warstwą śniegu, a jasna zieleń
zaczęła
pokrywać budzącą się do życia ziemię.
Rankiem, samotna stojąc przy uchylonym
oknie
oddychała głęboko, patrząc poprzez mgłę
wyglądającą, jakby ktoś na niewidzialnej
nici poprzeciągał kłęby waty między
drzewami.
Myślała o miłości, która wykwitła jak
czerwona
róża z zielonego pąka, a której słabe
ogniwo
musiało pęknąć. Czuła się zawieszona
pomiędzy
niebem a ziemią, bo wszystko się
skończyło.
Nawet, gdy mgła opadła i wyjrzało słońce
zdobiąc
ściany najcudowniejszą tapetą drżących
cieni,
tapetą żywą i co chwila inną,ona będąc
nieobecną duchem nie widziała tego
piękna,
bo łzy przesłoniły wszystko...
Tessa50
Komentarze (16)
Czar słów przenosi odbiorcę w świat smutku i
wspomnień, a wszystkiemu towarzyszy pięknie opisany
krajobraz, można się identywikować z kobietą stojącą
przy oknie, przynajmniej ja tak zrobiłam, choć nie
potrafię tak pięknie porównywać miłości... Śliczny
(dziękuję!) i pozdrawiam cieplutko