Historia jednego życia (poemat)
Podróż
Zmrok zaczął zapadać, pogłębiając
pustkę,
gdy śnieg w drobnych płatkach, sypnął jej
na chustkę,
przez dzień cały tak szła, nie zwalniając
kroku,
by dojść jeszcze za dnia i wrócić o
zmroku.
Nie była to pora dobra do podróży,
wiatr silny zacinał i śnieg leżał duży,
siostra namawiała by jutra czekała,
lecz stroskana matka o dzieci bała.
Tam w samotnej chacie, pośród pustyń
śniegu,
zostawiła dzieci jeszcze w czas noclegu,
drwal co czasem wchodził do nich na
herbatę,
przyniósł jej wieść smutną, że dąb
przygniótł tatę.
Mąż po świętach poszedł do wyrębu lasu,
dobrze coś dorobić od czasu do czasu,
miał wrócić za miesiąc, na tyle się
najął,
konia wraz z saniami na ten czas też
zajął.
Więc teraz szła pieszo w taką zimę
srogą,
by ojca pożegnać przed ostatnią drogą,
myślała, że wróci po południu za dnia,
lecz cienka na rzece okazała się kra.
Zamiast iść na skróty, poszła szukać
brodu,
bała się słabego pod stopami lodu,
godzinę straciła więc się teraz śpieszy,
bo słychać, że wilki ruszyły z pieleszy.
Przewodnik gardłowym wyciem sygnał daje,
zwołując w ten sposób głodną wilczą
zgraję,
by wyruszyć razem na mordercze łowy,
przeczesując knieje i leśne dąbrowy.
Jeszcze kilka kroków - już widać zagrodę
i chatę z soplami i kapiącą wodę,
wychodząc na pole za siebie spojrzała,
w oddali jej ślady wataha wąchała.
Na ten widok z nagła kroku
przyśpieszyła,
po chwili w zagrodzie bezpieczna już
była,
furtkę w mig zawarła używając kłody,
broniąc tak dostępu do ludzkiej zagrody.
W domu dzieci ręce grzały przy piecyku,
gdy ujrzały matkę narobiły krzyku,
zerwawszy się z ziemi nogi obłapiły
i małe twarzyczki mocno w nią wtuliły.
Nim zdążyła zrzucić zimowe odzienie,
chwyciły się płaszcza ciągnąc ją na
ziemię,
klęcząc na podłodze córki przytuliła,
cicho przepraszając, że je zostawiła.
Młodość i małżeństwo
Siedząc tak w bezruchu, myślami wróciła,
we wczesne te czasy gdy dziewczynką
była,
dawniej nie lubiła bezludnych
Bieszczadów,
mimo, że mieszkała wśród licznych
sąsiadów.
Przed wojną gromada zgodnie razem żyła,
choć różnych narodów wspólnota to była,
we wojnę Polaków swojacy wybili,
po wojnie Polacy się za to zemścili.
Jako dziewczę młode od ludzi stroniła,
często po ostępach jak zwierzę się
kryła,
po wojnie kobiety siedziały w chałupach,
a mężczyźni młodzi chowali się w UPA.
Przez kolejne lata wśród lęków i trwogi,
przemierzając w górach ścieżynki i
drogi,
trafiła do chaty co samotnią była,
w niej w czasie wywózki bezpiecznie się
skryła.
Przez cały ten okres niebo nad górami
Rozświetlone było pożarów łunami
dopiero amnestia pożary zgasiła,
wtedy do wsi rankiem po cichu wróciła.
Potem wrócił ojciec, a z nim chłopak
młody,
dawniej był mieszkańcem sąsiedniej
zagrody,
pamiętała jaki był młodzian wspaniały,
wszystkie się dziewczyny we wsi w nim
kochały.
Teraz smutny siedział, z ojcem szeptem
gadał,
podaną mu strawę w zamyśleniu zjadał,
kiedyś tata spytał, czy chce wyjść za
niego,
zgodziła się wierząc, że bierze dobrego.
Ślub się odbył w cerkwi spalonej w
połowie,
deszcz przez dziurę w dachu spływał jej po
głowie
i mokrym warkoczem chłodził pleców
ciało,
co lęk przed przyszłością jeszcze
pogłębiało.
W dwa dni wolą męża, żegnana łzą taty,
przeniosła się z wianem do samotnej
chaty,
mąż jeszcze tej wiosny obsiał zbożem
role,
wyciął wpierw część lasu, karczując pod
pole.
Całe dnie pracował niemal ponad siły,
zaciśnięte usta skargi nie puściły,
dawniej chętny żartów, tańców i swawoli,
dzisiaj zadumany, widać milczeć woli.
Sam z siebie nie powie choć słowa
jednego,
chyba nigdzie w świecie nie znajdziesz
takiego,
z wiekiem i do tego przywykła
niewiasta,
gadała ze sobą lub z dzieżą do ciasta.
W pierwszych latach związku dzieci
porodziła,
wtedy też myślała, że mu bliską była,
zajęta wciąż pracą, w koło jak w
kieracie,
całe swoje szczęście widziała w tej
chacie.
Mąż wracał o zmroku o świcie wychodził,
czasem w środku nocy potrzebie wygodził,
bez cienia czułości, serce jak ze skały,
tylko dwie córeczki ten związek
trzymały.
Nieszczęście
Na wspomnienie dzieci myślami wróciła,
do chaty bo ona realna wciąż była,
powstała z podłogi i zdjęła odzienie,
potem dzieciom dała wieczorne jedzenie.
Sama nic nie jadła, zmordowana była,
rozścieliła łóżko, spać się położyła,
całą noc przespała, do białego rana,
chociaż późno wstała była niewyspana.
W piecu się niewielka żaru iskra tliła,
dorzuciła drewek, ogień rozpaliła,
nastawiając czajnik na ranną herbatę,
słyszała, że szarpie wiatr na dachu
łatę.
Chciała wyjrzeć oknem, sprawdzić co się
dzieje,
lecz tylko dojrzała śniegową zawieję,
powrót zimy srogiej wieszczy ta pogoda,
znów się zetnie w rzece już rozmarzła
woda.
Tak bez mała tydzień śniegiem sypkim
wiało,
na koniec wiatr ucichł i mroźnie się
stało,
choć słońce świeciło to przez szare
chmury,
siny poblask świecił na stok leśnej
góry.
Ziemię otuliła śniegowa pierzyna,
pod którą się skryła wszelaka zwierzyna,
nie mogąc nic dopaść głodna wilcza
zgraja,
coraz śmielej ludzkie domy nawiedzała.
Pierwszą otoczyła samotną zagrodę,
płot stercząc ze śniegu nie czynił
przeszkodę,
czując zapach bydła krąg taki zamknęły,
że mieszkańców domu od studni odcięły.
Gdy wieczorem trzeba poić było trzodę,
kobieta wraz z dziećmi poszła nabrać
wodę,
dla obrony dzieci ogień z sobą wzięły,
w drżących małych rączkach pochodnie
płonęły.
Kobieta dwa puste wiadra do rąk wzięła,
razem z dwójką dzieci do studni sunęła,
gdy już wiadra wody pełniusieńkie były,
całą trójką w drogę powrotną ruszyły.
Choć się wilcza zgraja ognia blasku
bała,
coraz śmielej na przód groźnie
napierała,
wtem się jedna córka na śniegu
ślizgnęła,
zachwiała i upadła, pochodnia syknęła.
Ciemność zasłoniła małe drobne ciało,
które wilcze plemię bez zwłoki porwało,
słychać było krótki, gardłowy krzyk
trwogi,
ze strachu ugięły się matczyne nogi.
Chciała biec na pomoc lecz jak wryta
stała,
w poświacie księżyca strzęp córki
ujrzała,
gdzie wśród wilczych paszczy co ciało
szarpały
dwie maleńkie rączki, matczynych
szukały.
Wypadły z rąk wiadra woda się wylała,
w przerażonym sercu, nienawiść wezbrała
i chwyciwszy z ziemi wygasłą pochodnię,
ruszyła na wilki by ukarać zbrodnię.
Waląc wściekle bestie, wyjąc strasznym
głosem,
rozgoniła stado licznych razów ciosem,
goniąc wciąż za nimi chciała dopaść w
biegu,
nagle pustka w koło, został trup na
śniegu.
Okrwawione szczątki zaniosła do chaty,
zawinęła w obrus we wzorzyste kwiaty,
rankiem żałość serca ze łzami spłynęła,
drobne ciało dziecka na ręce swe wzięła.
Białą małą skrzynię co stała w komorze,
razem z córki ciałem, powiesiła na
dworze,
u pułapu dachu by w cieple nie gniło
i żadne ze zwierząt by jej nie ruszyło.
Dopiero gdy ziemia wyschnie po roztopie,
ciało córki w brzózkach w tej skrzyni
zakopie,
by jej latem ptaszki wesoło śpiewały
i biedną duszyczkę śpiewem radowały.
Zakończenie
Mąż wrócił dzień wcześniej niż się
spodziewała,
przed domem wzrok zwrócił gdzie skrzynia
wisiała,
chociaż nic nie wiedział, nie padło
pytanie,
wolno konia wyprzągł oglądając sanie.
Wieczorem dopiero relację mu zdała,
potem twarz zakryła i cicho szlochała,
on wstając od stołu wypowiedział zdanie
,
pojadę do kuźni, trzeba okuć sanie…
Komentarze (30)
mam oczy szeroko otwarte po tym co przeczytałam
pozdrawiam :)
bardzo wciągające :)
pozdrawiam ciepło :)
Przeczytałam jednym tchem. Pozdrawiam serdecznie.
trudno byłoby tego wiersza nie przeczytać .. opisałeś
smutne życie .. jakich jest wokoło nas jeszcze takich
wiele .. miłość i tragedia i skostniałe serce męża a
mężów takich jest jeszcze pełno .. oni są jak ta
wataha wilków wygłodniałych ..
Przeczytałam i westchnęła. Pięknie to opisałaś.
Pozdrawiam i dziekuję.
przerażająca historia. Ale mnie wciągnęło.
Niezwykła historia, pozdrawiam lm
Potrafisz wciągnąć czytelnika mimo "długiego"
wiersza.czysta przyjemność acz szkoda,że jednak
dramatyczny:)
Pozdrawiam:)
Ja nie mam za co podziękować... :(
Dziękuję wszystkim za zainteresowanie, obawiałem się,
że nie wystarczy Wam cierpliwości na przeczytanie do
końca tego wiersza... pozdrawiam serdecznie
musiał być odważny, myślał o robocie, inny bardziej
słaby by wisiał na płocie.
Pozdrawiam serdecznie
Jestem pod wrażeniem tego płynnego dwunastozgłoskowca
bo czyta się jednym tchem jak już zauważyli
poprzednicy. Treść pełna emocji i głębi, bólu i
matczynej miłości. Poemat ten jest jak bajkowa ballada
ale bajką nie jest, poruszyłeś bolesne tematy jak
doświadczenia wojenne potrafią wypalić z uczuć a może
to nieumiejętność ich okazania. Wielki plus.
Wstrząsająca opowieść. I czyta się jednym tchem.
Pozdrawiam ciepło
Wróciłam, by dodać - w taki sposób w dzisiejszych
czasach mało kto pisze, a czyta się.... jednym tchem!
Poruszająca opowieść...