Koniec...
Siedzę,
Przeszywa mnie ból.
Każde słowo jest dla mnie nożem powoli
zagłębiającym się w mojej piersi.
Powoli ginę.
Z minuty na minutę jestem coraz bliżej
końca.
''To wszystko w końcu się skończy''.
W mojej głowie wirują różne myśli.
Czym jest śmierć...?
Wybawieniem...?
Końcem...?
Skazaniem...?
Moja dusza pragnie ukojenia.
Nic nie pomaga.
Kolejne tabletki...
Moje ciało staje się cięższe i cięższe.
Przeraźliwy krzyk odbija się echem gdzieś w
moim środku.
To tak boli.
Cały świat jest jednym wielkim cierpieniem.
Nic nie przynosi spokoju.
Czego tak bardzo pragnę...?
Chcę być gdzieś na bezludnej wyspie, gdzie
niczyje słowa mnie nie dosięgną.
Obraz przed oczyma zamazuje się coraz
bardziej.
Całe cierpienie wydostaje się ze mnie wraz
z każdym oddechem.
Co będzie gdy się ulotni...?
Głowa bezwładnie leci przed siebie.
Czuję zimno kafelków w łazience.
Ten chłód przeszywa mnie na wylot.
Kaszel...
Próbuję się pozbyć tego świnńtwa.
Sama tego chciałam więc
dlaczego miałabym się teraz wycofywać...?
Śmierć się zbliża.
Czuję jej zapach...
jest coraz bliżej.
Krok po kroku.
Ten dźwięk niszczy mój słuch...
powoli przestaję słyszeć.
Dziwne obrazy...
Każdy przedstawia coś innego.
To już nie ma sensu...
Nigdy nie miało...
Z przyjaźni do miłości,
z miłości do nienawiści,
a potem...?
ku pochyłej przepaści,
ktora nie ma końca.
Czym jest życie...?
To tylko cienka nitka,
która łatwo zerwać.
Wystarczy tylko jeden ruch
aby ukazać nam kres wszystkiego.
Teraz ja idę jak skazaniec, dźwigając krzyż
samotności.
Jestem za słaba
by zwalczyć to wszystko...
Czy to złe, że szukam innego
rozwiązania...?
Że chcę ucieć i nigdy nie wracać...?
A może to jest jedyna droga,
ktora może dać mi to czego tak dawno
szukałam.
Oto zbliża się to czego pragnę...
koniec...
ukojenie...
spokoj...
Ona już tu jest...
Stoi nade mna...
podaje mi swoja wychudzoną dłoń...
Łza...
Jedna po drugiej
oczyszcza mnie z brudu tego swiata.
Jest już za późno.
Zimno otacza mnie dookoła.
Płatki śniegu roztapają się na mojej
twarzy.
Jej dłoń...
Zimniejsza niż cokolwiek.
Ale to jest nieistotne.
Nie czuje tego zimna.
Ona uśmiecha się do mnie łagodnie.
Spadam...
Ciemność...
Czarna otchłań otacza mnie ze wszystkich
stron...
Tli się we mnie jeszcze światło
nadzei...
Wypala się powoli.
Nic go nie wskrzesi.
Płomyczek zgasł...
dając mi już na zawsze
wieczny odpoczynek...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.