Mikołaj
Zbudził mnie rano łomot w drzwi,
Nie częstym bywa to zwyczajem.
Otwieram je troszeczkę zły,
I z kim się witam… z Mikołajem.
Szczęka opadła ze zdziwienia,
Na taki widok niespodziany.
Obraz postaci swej nie zmieniał,
Święty stał niczym malowany.
Tkwił nieruchomy, lecz prawdziwy,
W postaci nawet dość dostojnej.
Głowa i broda, włos wciąż siwy,
Z worem prezentów, były hojne.
Ale o zgrozo, nieubrany,
Cienka koszula, kalesony.
Wyglądał jak ktoś zapomniany,
Który historii zgubił strony.
Marzec już władał kalendarzem,
Wiosna zaczęła swe podboje.
Ludzie stracili resztki marzeń,
Gdy ten spokojnie czynił swoje…
Zapomniał się, czy zaspał drań,
Lub zbałamucił jakąś dziewkę.
Taki ulega wdziękom pań,
Śląc im świątecznie ckliwą śpiewkę.
Pytam go grzecznie, przecież Święty,
Skąd się u niego wziął ów stan.
A on mi tylko rzekł przejęty,
,,Muszę wykonać roczny plan.
Zerwał mnie z łóżka głos prezesa,
O kim ja mówię, to pan wie.
Ruszaj do ludzi, pusta kiesa,
Przez ciebie słupki trą po dnie.
Chwyciłem torbę z prezentami,
Kostiumu włożyć nie zdążyłem.
Byle najszybciej, w dół saniami,
I obowiązki wnet czyniłem.
Jedni się dziwią, inni śmieją,
Pukając w czoło z litowaniem.
Że w niebie błędy też istnieją,
Związane z życia planowaniem’’
Wręczył podarek i poleciał,
Echo poniosło krok po schodach.
Uśmiałem się jak mały dzieciak,
Bo śmieszna była to przygoda.
Komentarze (1)
Ja też byłam grzeczna. Przyślij mi tego Mikołaja.
Bardzo dobrze się czyta. Pozdrawiam.