Moje chore ja....
Samotność rozdziera moje serce
-czy ktoś jest w stanie zająć to
miejsce?
Czy ktokolwiek do mnie trafi?
Czy przebije się przez gęstwinę mej
psychiki,
mych urojeń, mej chorej logiki?
To jest niewykonalne dla każdego,
kto nie zna drogi...
Droga ta prowadzi do nikąd.
Zaszywam się więc w lesie,
Gdzie wspomnienia oplotły me nogi
-nie mogę się ruszyć.
Upadam.
Me włosy przykryły liście,
A usta otulone przez wiatr
Nie potrafią wypowiedzieć nic.
Spadam w dół.
Widzę czerwone ślepia,
Które z wytęsknieniem wpatrują się w
dal.
Próbuję krzyczeć.
Nie udaje się - echem odbija się tylko
Cichy, nieznaczny szept.
Nie znaczy on nic.
Słoma wkradła się w moje uczucia.
Nie potrafię jej spalić.
Nie potrafię jej użytkować.
Nie potrafię jej zignorować.
Mój umysł…
Mój umysł nie potrafi istnieć
Bez otulającej ciszy drugiego
liścia…
Dookoła tylko kamienie,
A ich ostre brzegi rażą mnie.
Krew smakuje jak dar niebios,
Lecz nie dla mnie…
Dla mnie oznacza tylko jedno:
Początek tej samej wędrówki…
Która nie skończy się nigdy…
Czarne promienie słońca
Padają na zwłoki kobiety
Deszczu strugi zmywają z jej bladych
policzków łzy
Wokół spokój jest rajski,
Jakby nic prócz szczęścia nie
istniało…
Tą niewiastą jestem ja…
Me ciało pokryte płatkami róż…
Klęczysz nade mną Bezlitosny
Zadajesz kolejne razy
Ale ja się nie ocknę z tego snu
Żadne ciosy nie pomogą
Nie obudzę się już…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.