na strychu hoduję szubienice...
Znowu śniłam listopad. Przemarznięte
ptaki
krzyczały od rana coś o umieraniu.
Zimno. Chuchaniem w dłonie
nie zatrzymam ciepła;
wszystko na nic, na nic.
Zimniej. Słońce blade jak ściana
słania się po niebie, niechętnie
błyśnie czasem jakby z wielkiej łaski
i koniec. Już wieczór.
Mróz; boję się zasnąć.
Mój strach - ten to ma oczy.
Z nieprzespanych nocy wyłazi świt;
oporny – i nie ma gdzie uciec,
gdy horyzont się staje linią, liną z
pętlą.
Znowu śniłam listopad,
miesiąc samobójców.
Tytuł - wers zapożyczony z wiersza P.
Szelewicz.
Komentarze (20)
Z deszczu pod rynnę.
Tak bywa.
Pozdrawiam
Zmroził mnie ten wiersz.
Wolę miłość szczęśliwą, ale wiem, że takie zdarzają
się coraz rzadziej :(
Pozdrawiam.
W miarę czytania napięcie rośnie. Podoba mi się.
Zora2 - tak.
Zimno, zimniej... mróz...