Na Turbacz
Zakolnymi ścieżkami stromymi wśród lasów,
idą bracia stryjeczni by zażyć wywczasu;
to się mienią na słońcu, to w cieniach się
kryją,
zawierzając swój ciężar wysłużonym kijom.
Idą w głębię zieloną zaduszną i skwarną,
by po drodze steranej zagubić niezdarność.
Lato mości polany świetliście, bezgłośnie,
słońce promień przez liście przecedza
zakośnie.
Lotne muchy błyskliwe na przekór ich doli,
wokół głów tańczą koła wiecznych aureoli;
bujne zioła co nigdy nie widziały kosy,
stroszą źdźbła zzieleniałe od soczystej
rosy.
By się krótkim posiłkiem umocnić drobinę,
naszli pień, co odnalazł w cieniu swój
spoczynek.
Aż dobrnęli do celu u szczytu Turbacza,
co dziobiastym schroniskiem o niebo
zahacza.
Szlak się wije w dolinę jako jęzor smoczy,
chcą coś szczytom powiedzieć, lecz nie
wiedzą o czym.
Ledwo oczy nacieszą świetlistym widokiem,
wzdłużne cienie im każą powracać przed
zmrokiem.
Popołudnie zachodom niemrawo przyświeca,
ciężar drogi powrotnej dźwigają na plecach;
wśród paproci skrzydlatych, rozświetlnych
gałęzi,
trud podwójny utrwala braterskie ich więzi.
Komentarze (20)
pięknie, już to widzę, jak w kinie
do dzisiaj nie wiedziałem o Turbaczu nic
Pozdrawiam serdecznie
przednia liryka. bogactwo środków artystycznych,
zacne, subtelne rymy, dobra wieńcząca dzieło puenta.
pozdrawiam i zapraszam na satyrę :)
ciekawe i dobrze napisane pozdrawiam
Miło było prześledzić tę eskapadę kuzynów:) Miłej
niedzieli:)
może niezbyt młodzi ale mieli przepiękne widoki