Następnym razem policzy ludzi (1)
PROZA! - zakręcona nieco...
A niech to jasny szlag...! – pomyślała i
opatulona kosmatym swetrem podążyła ścieżką
biegnącą wzdłuż szpaleru nagich parkowych
drzew.
Liczyła cienie, ale było ich tak dużo, że
co jakiś czas zaczynała od nowa:
- Jeden, dwa, trzy…
W tę monotonię uciekła od nieokiełznanych
myśli. Chciała wtopić się w cienie, stać
się przeźroczysta, niewidzialna, a może
nawet bezcielesna…
Po kolejnym „dwa” potknęła się. Spojrzała
pod nogi – nie zauważyła żadnej przeszkody,
więc mechanicznie kontynuowała: - Trzy…
Kolejne potknięcie i odczucie, jakby ktoś
chwycił ją za kostkę. Ale nikogo nie było.
Ze zdziwienia zgubiła rachubę i zaczęła od
początku: - Jeden, dwa… Tym razem omal nie
upadła na ziemię. Zatrzymała się,
rozejrzała wokół i krzyknęła:
- Co jest, do cholery?!
- Nie co, nie co! Zapytaj lepiej kto! I do
diabła, przestań liczyć! Nienormalna
jesteś? Wariatka?! We łbach się tym babom
przewraca!
Usiadła. Dokładnie tam gdzie stała - między
którymś_tam a którymś_tam cieniem. Zaczęła
dygotać. Poczuła zimno, którego wcześniej
nie czuła. Rozryczała się. Siedziała na
środku alei, pewna, że postradała zmysły,
albo że prześladuje ją duch, zjawa,
upiór…
- No i czego ryczysz, debilko?! Przecież to
nic nadzwyczajnego. Przecież to ja –
wizualizacja twojej idiotycznej chęci bycia
niewidoczną. I jak ci się podobam? He
he...! Piękność, no nie?!
Próbowała wodzić wzrokiem za głosem, ale
wysiłki spełzały na niczym. Głos dobiegał
znad głowy, po chwili zza pobliskich
krzaków, następnie wrzeszczał wprost do
ucha: - Głupia! Fantastka! Wariatka!
Poderwała się do ucieczki. Chciała znaleźć
się w swoim pokoju. Nie chciała słuchać,
słyszeć, rozumieć. A zresztą! Jak
zrozumieć?! Gada z jakąś Wizualizacją!
Naprawdę oszalała! Zapragnęła zamienić się
w drzewo. Drzewa nie muszą słuchać, nie
muszą odpowiadać, nie muszą uciekać, drżeć
z zimna. Nie mają serc, które kołaczą ze
strachu… Są takie spokojne…
Głos ucichł. Wróciło opanowanie. Wrócił
spokój. To dziwne – przecież licząc cienie
nie była spokojna… Potem też ten strach...,
a teraz wszystko odpłynęło, wszystko
kołysało, usypiało… Księżyc jakby się
przybliżył, niemal do policzka, niemal na
wyciągnięcie ręki… Wyciągnęła ją więc, ale
nie miała siły by go dotknąć, pochwycić…
Nie mogła zacisnąć pięści...! I było jej to
obojętne. Nie czuła niczego poza miarowym
kołysaniem i głębokim przekonaniem, że w
jej nogach tkwi niezłomna siła - siła,
która sprawia, że mocno stąpa po ziemi...!
- Stąpa?! Uświadomiła sobie, że tkwi w
miejscu, że nie może zrobić kroku, że
otaczają ją cienie… I że jest jej to
absolutnie obojętne. I że nie musi niczego,
absolutnie niczego wizualizować, aby się
spełniło. I niczego nie liczy… I na nic nie
liczy. I nic się nie liczy…
Komentarze (18)
Bardzo ciekawa proza, działa na wyobraźnię.
Pozdrawiam:)
Przeczytałam jednym tchem,ale wróciłam aby przeczytać
jeszcze raz i wgryźć się ..poczułam wibracje w moim
mentalnym ciele:)))Ciekawe,dziękuję i pozdrawiam
serdecznie:))))))
Nie wiem czy zasne dzisiaj bez zapalonej lampki
...wciaga!!! nie wiem tylko co, czy kto ?