Niewiasta...
Pisane z kolegą Sebastianem, spontanicznie...
Piękny Księżyc mamy tej nocy
przyjacielu.
Na wody lustrze blask jego widać a światło
skąpo oświetla jej nagość.
Ach cóż widzą me oczy cnotliwą niewiastę,
Przy wodospadzie stoi lico swe
obmywając.
Jej mokre, lecz gęste włosy delikatnie
opadają jej na ramiona.
Oczy skierowane ku górze, ręce złożone na
znak modlitwy kobieta delikatnie wydobywa z
siebie głos,
który sprawia że w okół nagła cisza zapada
i słuchać jedynie delikatne kapanie
kropelek wody.
Czarujący śpiew niewiasty rozchodzi się co
noc, gdy księżyc cały oświetla jej
ciało,
na wszystkie cztery świata strony.
Tak starzy powiadać zaczęli gdy pięknej
niewiasty śpiew słyszeli,po raz
pierwszy.
Widać było ze szukać go pragną,lecz śpiew
sam przychodzi i na zawsze w sercu
pozostaje.
W te noc śpiew niewiasty przez okiennice
moje wpadł.
Chybko do okiennicy pobiegłem.
I na księżyc spojrzawszy niewiasty blask
ujrzałem w wody odbiciu. Piękniejsza niż
inne.
Zawładnęła mną całym.
I stałem w bezruchu do słońca porannych
promieniu wsłuchując się w śpiew dziewiczo
anielski.
W kącie usłyszawszy szmer odwróciłem wzrok
na chwile krótką od niewiasty,
lecz gdy patrzeć na nią zapragnąłem znów
ona zniknęła w leśnej gęstwinie.
Pobiegłem chybko za jej cieniem. Biegłem
tak aż ujrzałem jaskinię.
Ogromna ciemność otwierała się przede
mną.
Słychać było tylko cichy śpiew wydobywający
się z otchłani.
Postanowiłem pójść w ślad tych anielskich
dźwięków.
Moimi oczami zawładnęła ciemność. Śpiew
nagle ustał.
Czuję jak coś zaczyna subtelnie obejmować
moje półnagie ciało. Ręce były
nienaturalnie cieple.
Zapach niczym kwiat róży o poranku. Jakoby
świeże lilije zerwane ze stawu.
Moim całym ciałem zawładnęła euforia, nie
wiedziałem gdzie jestem i co się ze mną
dzieje.
Widziałem tylko tą kobietę. Tą co widziałem
w wodnym odbiciu. Przybliżała się do
mnie.
Jej oczy były coraz bardziej ponętne. Moje
ciało zostało nagle w jakiś dziwny sposób
rozpalone.
Zmysły chciały więcej, były
niezaspokojone.
Lecz to tylko złuda. Mamił mnie słodki
zapach jej wonnego ciała powodując bezruch
mojego.
Kobieta która mnie uwiodła, teraz
zmieniając się w czarownice mami mnie
prowadząc do zguby.
Marny mój los. Ów kobieta wyciągając
sztylet i powoli wsuwając je w mą pierś
gasiła życie we mnie.
Oczy stają się cięższe, ręce już mi nie
ciążą, zasypiam, zasypiam...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.