Obłuda, tkwi w marzeniach
Kto wymyślij nadzieję?Po co nas nadzieją
skrzywdził?
Kto powiedział:Idż i kochaj?Czy teraz się
nie wstydzi?
Kto zadał ten ból i po co dał nam
uczucia?
Czy nie lepiej maszyną być, życie robić na
drutach?
A skoro jest już ta miłość.Czemu cierpię,
płaczę, konam?
Że niby nie dla mnie to?Że ja nie
godzien?
I nie prawcie mi morałów o walce!Walk
więcej za sobą, niż ran kłutych od losu,
zarzygany marzeniami,zagubiony w
chaosie.
Bilet do nieba stracił ważność, kioski
pozamykane,
więc stoję tak na deszczu, łapię okazję.
Lecz kierowcy losu jakos pośpiesznie
pokazują środkowy palec,
więc klękam na kolana i płaczę.Płaczę.
Kocham.Och, prawdziwie, bez ściągi na
temat,
wiem, co to jest, odpowiadam w pierwszym
rzędzie.
I oblewa mnie egzaminator na tronie
niebieskim,
może dlatego, że cztery lata nie byłem w
kościele.
Może dlatego trza zabić me serce, dać smaki
odwiecznego pragnienia,
by je zabrać zaraz i roztrzaskać o
kamienie.
Już nie rozumiem tego życia, za wiele
kilogramów bólu,
eksmisja, niewiadome dziecię, paragon
kredytu.
Zapijam, wypalam, myslę więcej niżbym
chciał,
a teraz jeszcze to.Grzmij Boże, o tak!
Grzmij, żem niewdzięczny, bo mogłem być
kaleką,
a tylko samotny i bez tej jedynej
miłości.Jasne, jest błogo i lekko!
Samotny, pośród spadających komet, nie
wypowiem juz życzenia,
nie zgaszę świeczki na torcie.Obłuda tkwi w
marzeniach.
Chcę tylko Twoich ust, a mam piasek w
oczach.
I serce na dłoni.Moje, czyli Twoje.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.