Odpowiedź Elizy (odc. 58)
[odpowiedź Elizy na list Lesi z odc. 57]
Kolonia, sobota 11 grudnia 1948r.
Droga Leo!
Wpadłaś na wspaniały, błogosławiony pomysł,
że wysłałaś do mnie swój list z 4
listopada. Dotarł do mnie dzięki mojej
siostrze Marcie, bardzo Ci za niego
dziękuję. Czytając naprawdę w wielu
miejscach wzruszyłam się.
Leo, zawsze będziesz mi się kojarzyć z moją
ukochaną i nigdy nie zapomnianą siostrą
Anną. Mam nadzieję, że w ten sposób
stawiając Ciebie obok Niej niczego Ci nie
ujmuję i że w dalszym ciągu, po tylu
latach, wiesz o tym, jakie są tego
najgłębsze przyczyny – takie, że kochałam
Ją ogromnie i do dzisiaj zresztą kocham i
tęsknię za Nią. Za moją wspaniałą,
tragicznie utraconą Anią.
Cieszę się, że po tych pięciu latach tak
dobrze mnie pamiętasz i wspominasz.
Oczywiście, że ja także nie zapomniałam
naszych spotkań, rozmów, jak i naszej
wspólnej z Hansem Dietmayerem „akcji”,
która szczęśliwie doprowadziła do
uwolnienia Ciebie i wyrwania z okrutnych
szponów Gestapo.
Bardzo bym chciała kiedyś się z Tobą
spotkać, chociaż jeśli mieszkasz w swoim
kraju, Polsce, to są i będą bardzo poważne
przeszkody polityczne, by do takiego
spotkania doprowadzić. Na pewno wiesz, o
czym myślę, wiec nie będę tego wątku
rozwijać.
Możemy jednak wstępnie się umówić, że obie
będziemy o tym myśleć i będziemy próbować
do tego kiedyś doprowadzić.
Na pewno chciałabym się z Tobą spotkać
dlatego, by Ci opowiedzieć, jak wiele Tobie
zawdzięczam. Nie wiem nawet, od czego
miałabym zacząć, by Ci to opowiedzieć.
Dlatego najpierw Ci po prostu podziękuję,
jak dobrej Przyjaciółce, na dodatek
przypominającej mi nieco moją przed laty
utraconą Siostrzyczkę. Być może dziwią Cię
te moje słowa, więc od razu wyjaśniam, o co
chodzi.
Po pierwsze to dzięki Tobie, dzięki Twojej
rozmowie kiedyś w pociągu, kiedy poznałaś i
jak gdyby „zauroczyłaś” Wilhelma, mogłam
niemal dwa miesiące później go spotkać i
poznać. Nie spadnij w tym momencie z
krzesła, jeśli niezbyt dobrze siedzisz
czytając ten mój list, ponieważ donoszę Ci
w tej chwili o pierwszej niespodziance: mój
kochany mąż nazywa się Wilhelm Stressner,
jest byłym podpułkownikiem Wehrmachtu
(awansowali go w 1944), którego Ty wtedy
poznałaś jako majora, dzięki czemu również
później ja się z nim poznałam!
Wilhelm został oczyszczony z jakichkolwiek
zarzutów w trakcie postępowania przed
wojskowymi władzami amerykańskimi w
Kolonii, więc nie ciążyły na nim i nie
ciążą żadne nawet podejrzenia o
przestępstwa wojenne czy inne nadużycia w
czasie tej potwornej wojny. Jak się
spotkamy, to mam nadzieję, że także z nim.
Wilhelm był oczywiście bardzo zdziwiony,
kiedy jeszcze w 1944 roku dowiedział się
całej prawdy o tragicznym losie mojej
prawdziwej Siostry i że Ty przez jakiś czas
byłaś jak gdyby jej nową „personifikacją”.
Nie miał nigdy o to żalu ani do mnie, ani
do Ciebie, za tę falsyfikację. Nawet
wyrażał się jak gdyby z pewnym szacunkiem i
podziwem, że tak dobrze „zagrałaś” wtedy tę
swoją rolę.
Oczywiście ważne jest, w jaki sposób doszło
do naszego małżeństwa, chciałabym Ci o tym
pokrótce opowiedzieć. Otóż jak pamiętasz w
przeddzień tego mojego pamiętnego wyjazdu z
Warszawy do Krakowa, gdy już się
rozstałyśmy w Hotelu, miałam się spotkać na
„randce” właśnie z Wilhelmem. Tak
rzeczywiście się zdarzyło, spotkaliśmy się
i włóczyliśmy wtedy razem nad Wisłą do
bardzo późnej godziny nocnej. Każda chwila
z nim wtedy spędzona powodowała coraz
większą moją sympatię dla niego, która
wkrótce, w następnych dniach i tygodniach,
zaczęła przeradzać się w coraz głębsze
uczucie. Najkrócej rzecz ujmując
przerodziła się ta nasza znajomość, te
nasze spotkania, najpierw w Warszawie i w
Krakowie, potem także w Berlinie i
Hamburgu, w głęboką wzajemną miłość i
przywiązanie. Ponieważ jak to bywało w
tamtej wojnie musieliśmy często się
rozstawać, to w takich okresach
prowadziliśmy korespondencję, a listy z
niej oboje posiadamy do dzisiaj. Co było w
międzyczasie i co ostatecznie doprowadziło
nas przed ołtarz i zawarcie małżeństwa – o
tym opowiem Ci w innych okolicznościach,
jeśli się spotkamy.
Tak czy owak z tego naszego związku
urodziła się 12 marca 1946 roku nasza
cudowna córeczka, Anna Marta. Nie muszę Ci
pisać, na czyją cześć nadaliśmy jej te
imiona – na cześć dwu moich kochanych
Sióstr.
Leo, wyobraź sobie, że także w tej chwili
jestem w stanie błogosławionym. Nasze
drugie dziecko będziemy witać, jeśli Pan
Bóg pozwoli, już na wiosnę następnego 1949
roku. Bardzo się cieszę, Wilhelm oczywiście
także, jesteśmy oboje naprawdę bardzo
szczęśliwi. Reasumując – bez Twojego
udziału (może trochę przypadkowego i nie
zamierzonego, ale jednak!) nie byłoby tego
naszego małżeństwa, rodziny i naszej
wzajemnej miłości.
Jeśli chodzi o Bernarda Steinera, męża
mojej siostry Anny, jego odnalezienie także
jest w jakimś stopniu Twoją zasługą. Jak
pamiętasz być może, w tamtym dniu mojej
pierwszej „randki” z Wilhelmem (w
Warszawie) miałam nadzieję, że coś nowego
mi powie właśnie o nim, o Bernardzie.
Wyobraź sobie, że Bernard jest teraz i
mieszka w swoim domu, w Sittensen. Jest
teraz w związku małżeńskim z moją siostrą
Martą! Tak, to są cuda, w których widać
jakiś także Twój udział. Jak to się stało?
Spróbuję teraz wyjaśnić.
Armia Czerwona wzięła do niewoli w 1943
roku ogromną liczbę żołnierzy niemieckich.
Podczas samej bitwy pod Kurskiem ich liczba
była wielka, podobno dochodziła do
czterdziestu tysięcy. Jednym z jeńców w tej
bitwie był Bernard, zaliczony do
zaginionych na początku sierpnia 1943 roku.
Praktycznie nic o nim nie wiedziano w
dowództwie niemieckim aż do początku
października, czyli prawie dokładnie do
dnia mojej pierwszej „randki” z Wilhelmem.
Co się stało i coś się wtedy zmieniło? Otóż
znanym dla dowództwa Armii Czerwonej był
bardzo ważny niemiecki generał frontowy SS,
Felix Steiner (ten sam, który w 1945 roku
miał bronić Berlina). Rosjanie znaleźli
wśród jeńców młodego oficera o tym samym
nazwisku, więc zaczęli się z nim obchodzić
bardzo powściągliwie, bo zawsze mógł to być
jakiś bliski krewny, na przykład syn
generała. Tutaj tak nie było, chociaż
Bernard twierdzi, że jakieś dalekie
pokrewieństwo jego z generałem Steinerem
chyba istnieje.
Jak by nie było Rosjanie uważali, że być
może „warto” dobrze traktować Bernarda, bo
można go będzie wymienić na jakiegoś
ważnego jeńca sowieckiego, będącego w
niewoli w Niemczech, co czasem się zdarzało
pomimo potwornej nienawiści pomiędzy obiema
nacjami i armiami. Po tym, jak Ty
poprosiłaś Wilhelma, by Ci pomógł odnaleźć
Bernarda, ten zaczął go rzeczywiście
intensywnie szukać, także poprzez swoje
możliwości i kontakty wywiadowcze! Na
początku października 1943 roku te
poszukiwania przyniosły pierwsze, pozytywne
owoce i wtedy właśnie, na tej „randce”
Wilhelm mi to po raz pierwszy powiedział.
Wtedy gorąco go poprosiłam, żeby prowadził
sprawę dalej i tak rzeczywiście było i
skończyło się pomyślnie! Bernard został
odnaleziony i po około roku od uwięzienia
został wymieniony (on i kilku innych) w
końcu września 1944 roku na pewną ilość
jeńców sowieckich, zwolnionych z Niemiec.
Na froncie w Polsce był wtedy zastój,
spowodowany wstrzymaniem działań wojennych
przez Stalina (powstanie warszawskie!),
wiec chociaż to się udało.
Bernard był ciężko ranny, ale wyszedł jakoś
z tego wszystkiego i wrócił do swoich
dzieci, a potem już nie wrócił na front.
Bardzo rozpaczał, gdy dowiedział się o
losie Anny i Jej tragicznej śmierci, ale
jakoś tę traumę udało mu się pokonać. Być
może wielką zasługę położyła w tym moja
druga kochana siostrzyczka, Marta, która w
tym czasie była w Sittensen i przez długi
czas opiekowała się także naszymi
siostrzeńcami. Efekt był w końcu taki, że
oboje się do siebie bardzo zbliżyli – tak
bardzo, że wreszcie się w sobie zakochali i
pobrali w pierwszą sobotę czerwca 1946
roku. Marta urodziła ich córeczkę, Annę
Lisę, dokładnie pod tą samą datą, pod którą
urodziła się nasza Siostrzyczka, Anna Lisa
– czyli 8 września 1947 roku. Nasza
najdroższa Ania miałaby wtedy, w dniu
urodzin swojej siostrzenicy o tym samych
imionach, 28 lat! Przecież to nie człowiek,
ale Bóg musi reżyserować, że takie
przedziwne zbieżności się zdarzają! Nasza
ukochana Siostra, Anna Lisa, a teraz ich
ukochana Córka, też Anna Lisa, obie
przyszły na świat 8 września, w święto
Narodzenia Najświętszej Marii Panny.
Tu chciałabym dojść do spraw wiary, bo mam
teraz ku temu okazję. Zacznę od tego mojego
snu, jaki miałam wtedy, gdy spałyśmy razem
na jednym łóżku, wtedy w tamtym Hotelu w
Warszawie. Nigdy tego nie zapomnę, tego
przeżycia, po którym płakałam, wzruszona
słowami Anny, którą ujrzałam we śnie: „To
nie twoja wina, że zmarłam. Bardzo cię
kochałam, Elizo, a teraz proszę cię,
wychowaj moje dzieci. Wychowaj moje dzieci
razem z Bernardem, a ja będę patrzeć na was
i będę najszczęśliwszą ze wszystkich
ludzi”.
Leo, pamiętasz to moje wtedy wzruszenie?
Jeszcze większe wrażenie wywarło na mnie
to, gdy dowiedziałam się od mojej siostry
Marty, że dokładnie w trzy tygodnie po tym
dniu, mniej więcej o tej samej godzinie nad
ranem, przyszła we śnie także do niej nasza
siostrzyczka Ania i powiedziała jej te same
słowa. Dokładnie takie same, tyle tylko, że
zwróciła się do niej „Bardzo cię kochałam,
Marto”. Zamiast Elizo – zwróciła się do
niej „Marto”! Dokładnie te same słowa, z
córeczką z jej łona (tak się domyślamy)
trzymaną na ręku! Leo, nikt nie potrafi
tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko w ten
sposób, że to była prawdziwa Anna,
przemawiająca do nas z Nieba! Nikomu na
świecie nie mówiłam o tym moim śnie, tylko
wtedy Tobie, „na gorąco”, a od Marty
dowiedziałam się z kolei o jej śnie, gdy
spotkałyśmy się w Sittensen dopiero w
połowie listopada 1943. Dwie siostry
bliźniaczki miałyśmy taką samą wizję naszej
kochanej siostry Anny w Niebie!
Pytanie, dlaczego zwróciła się do nas, obu
sióstr, a nie tylko do jednej? Nie znam na
to pewnej odpowiedzi, ale chyba dlatego, że
Anna zorientowała się, że ja bardzo
interesuję się Wilhelmem, który pomoże
uratować Bernarda, ale już nową rodzinę
może założyć Bernard z naszą siostrą Martą.
To jeszcze nie wszystko, Leo! Wyobraź
sobie, że Anna nakazała Marcie wyjechać z
Drezna, w następnym śnie, który Marta miała
trzy miesiące później!
Powiedziała wtedy do niej: „Nie możesz
opiekować się moimi dziećmi, mieszkając w
Dreźnie. Musisz stamtąd wyjechać, jak
najszybciej. Na początku przyszłego roku
będzie tam taka sama apokalipsa, jak w
Hamburgu. Ogień strawi wszystko, musisz
zaraz stamtąd wyjechać!”
Marta nie zlekceważyła tego nakazu, być
może dzięki temu żyje. Potworna apokalipsa
i burza ogniowa miała miejsce w Dreźnie w
nocy z 13 na 14 lutego, czyli na początku
następnego, 1945 roku, podobna jak wówczas
w Hamburgu, gdy zginęła Ania. Dzięki
ostrzeżeniu Anny Marta już tam nie
mieszkała. Była z dziećmi Anny w Sittensen,
towarzysząc już uwolnionemu Bernardowi i
jego rodzicom. Naszym zdaniem to
ostrzeżenie to cud, który ją ocalił.
I jeszcze ta najnowsza sprawa, o której Ty
mi napisałaś w swoim liście: Anna śniła się
Tobie ze swoim dzieckiem o imieniu Rita!
Leo, to jest niewiarygodne! Anna napisała
na jednej kartce, którą znalazłam w Jej
notatkach na początku 1944 roku (gdy
przeglądałam któryś już raz Jej rzeczy w
Sittensen), że chce, by dziecko, które w
chwili swojej śmierci nosiła w swoim łonie,
miało na imię Rita (jeśli dziewczynka) lub
Andreas (chłopiec). Nikomu nigdy tej kartki
nie pokazywałam, nikomu! Dopiero teraz, po
otrzymaniu listu od Ciebie, zapytałam
Bernarda, czy wie, jakie imię miało mieć
ich trzecie dziecko, gdyby Anna nie zginęła
i je urodziła.
Bernard odpowiedział: „Tak, wiem. Dziecko
musiało być poczęte wtedy, we Lwowie, kiedy
ostatni raz spotkałem się z Anną.
Żartowaliśmy sobie, ale na poważnie
uzgodniliśmy też imię dla dziewczynki:
Rita. Dla chłopca jeszcze nie, bo Anna
chciała Andreas, a ja Paul. Mieliśmy
jeszcze rozmawiać o tym, gdy spotkamy się
następnym razem”.
Leo, czy ja mogę nie wierzyć w Boga, w
Niebo i w „świętych obcowanie” po takich
cudownych dowodach, jakich doświadczyłyśmy,
ja i Marta, a także teraz Ty?
W tym jest także Twoja ogromna zasługa, że
pomagałaś mi już w Warszawie przywrócić mi
moją wiarę w Boga. Tego też nigdy Ci nie
zapomnę, kochana Przyjaciółko. Byłaś bardzo
delikatna, taktowna i cichutka, ale
widziałam wtedy Twoją żywą i żarliwą wiarę
i byłam nią niemal zafascynowana. Nie
gniewaj się, ale był wtedy taki okres, że
patrząc na Ciebie wyobrażałam sobie
naprawdę, że jesteś Anną, bo byłaś – jesteś
– trochę do niej podobna.
Leo, nie mam pojęcia, co odpowiedzieć na
Twoje pytanie, w jaki sposób Twoja mała
córeczka Agnieszka miałaby „uratować
swojego tatusia?” Jednak to musi być
prawdą, skoro Ty dowiedziałaś się w tak
niesamowity sposób, jakie imię Anna nadała
czy też chciała nadać swojej córeczce. Nie
wiem, jak to się stanie, ale może się stać,
gdy będziesz się modlić – do Boga za
wstawiennictwem Najświętszej Marii Panny i
świętej Rity. Niech Bóg będzie z Wami.
Pomodlę się razem z Tobą, bądź pewna,
Leo.
Nie wiem natomiast, co się stało z Hansem.
Wtedy, gdy pojechałam z Wilhelmem do
Krakowa, Hans sam się jakoś wywikłał z
tego, co mu groziło. Miał bardzo mocnych
protektorów w Berlinie i jeszcze wtedy
wyszedł cało z tego wszystkiego. Wyjaśniał
mi wtedy to wszystko, śmiejąc się w kułak
ze swoich przeciwników na Gestapo, których
wyprowadził jeszcze raz w pole. Chronił
Ciebie, bo gdybyś Ty okazała się naprawdę
kurierką „bandytów z Warszawy” (tak
nazywali gestapowcy polskich żołnierzy z
AK), to i ja mogłabym wpaść, jego
najważniejsza w tamtym czasie
współpracowniczka i jednocześnie „była
kochanka”. Miał mi nawet za złe, że
przekazałam Wam do Warszawy dokumenty mojej
Ani, bo uznał to wtedy za zbyt duże ryzyko
dla mnie. „Tak się nie robi, nie zostawia
się śladów w swoim domu” – mówił. Jednak
dzięki jego odwadze, niemal bezczelności
oraz sprytowi wszyscy się jakoś wtedy
uratowaliśmy.
Jednak ta jego „ruletka” nie skończyła się
dobrze dla niego. Hans grał później o
najwyższą stawkę, choć już potem beze mnie,
bo się wycofałam z konspiracji, może w
ostatniej, bezpiecznej dla mnie chwili.
Hans został zatrzymany w następnym roku, w
czasie i przy okazji wielkiej akcji SS i
Gestapo po zamachu na Hitlera w „Wilczym
szańcu”. Nie mam pojęcia, co wtedy
konkretnie go obciążało i chyba nigdy się
nie dowiem. Gestapo i SS robiły wtedy
czystki w armii i wśród innych, cywilnych
spiskowców, co skutkowało pokazowymi
rozprawami i mordami nawet bez sądu,
natomiast we własnych szeregach rozprawiali
się po cichu z tymi, którzy byli zamieszani
w ten spisek. Dlatego nigdzie nic o Hansie
nie zachowało się, przynajmniej nic mi o
tym nie wiadomo. Jednak sam Hans mniej
więcej w tym czasie zniknął bez śladu, bez
najmniejszego nawet kontaktu ze mną. Po tak
długim czasie obawiam się, że nie żyje, że
go wtedy po cichu wykończyli. Kochał i
uwielbiał ryzyko, a ta miłość go
najprawdopodobniej w końcu zniszczyła.
Jeszcze chciałabym napisać Ci o tym, jak
zginęła Anna. Dowiedziałam się tego dość
niedawno, półtora roku temu, w czasie
takiego nieoficjalnego spotkania w czwartą
tragiczną rocznicę operacji „Gomora”, czyli
zbombardowania i spalenia Hamburga przez
aliantów.
Spotkałam pewnego mężczyznę, który
opowiedział mi, że gdy rozpoczął się nalot,
a w schronie pod pobliskim budynkiem był
już tłum ludzi, nagle w drzwiach ujrzał
moją siostrę, Annę. Wbiegła wtedy,
trzymając na ręku małe dziecko sąsiadki,
sparaliżowanej kobiety mieszkającej na
trzecim piętrze tego samego budynku, gdzie
ona mieszkała. Kobieta była sparaliżowana,
bo Gestapo w czasie przesłuchań tak ją
urządziło za to, że także brała udział w
nielegalnej działalności konspiracyjnej.
Miała być wysłana do Ravensbrück, ale z
powodu tych potwornych tortur, uszkodzenia
kręgosłupa i paraliżu dali jej w końcu
spokój. Znały się, bo Ania jej codziennie
pomagała, o czym wiem także od tego
mężczyzny, bo znał je obie – mieszkał
właśnie w tym sąsiednim bloku ze schronem.
Ania przyniosła wtedy i zostawiła w
schronie to dziecko. Od razu chciała
koniecznie wrócić po tę sąsiadkę, lecz
prosiła o pomoc, bo sama nie była w stanie
jej stamtąd, z trzeciego piętra sprowadzić.
„Zgodziła się jej pomóc jakaś inna kobieta
i obie wyszły po tamtą, ale już nie
wróciły” – relacjonował ten mężczyzna.
„Potem, następnego dnia po południu,
znaleźliśmy spalone ciało tej biednej
sąsiadki, przygniecione czymś na schodach
na drugim piętrze. Widocznie jakoś się
wyczołgała ze swojego mieszkania, ale potem
i tak zginęła. Pani siostry ani tej drugiej
kobiety, co poszła jej pomóc, nie
znaleźliśmy” - dokończył.
Uratowało się tylko to jej małe dziecko, a
moja Ania zginęła, próbując iść z pomocą
swojej sąsiadce. Taka jest chyba prawda o
bohaterskiej śmierci mojej cudownej
Siostrzyczki.
Dzięki niej znalazłam także swój nowy cel w
życiu. Otóż założyłam i prowadzę od roku
tu, w Kolonii, Fundację imienia Anny
Steiner. Staramy się pomagać przede
wszystkim dzieciom, osieroconym, porzuconym
i okaleczonym w czasie wojny. Wilhelm mnie
wspiera moralnie i psychicznie, chociaż sam
nie uczestniczy w tej działalności. Mówi,
że nie może tego robić, będąc urzędnikiem w
tutejszym urzędzie miejskim. Odpowiada za
odbudowę miasta Kolonii, która również
została bardzo zniszczona, jak wiele innych
miast w Niemczech. Tak nas urządzili
naziści, wplątując naszą Ojczyznę ponad 15
lat temu w te wszystkie potworności i
okrucieństwa, do jakich dopuścili się
Niemcy pod obłąkańczą władzą Hitlera i jego
wyznawców. Całe szczęście, w dużym stopniu
dzięki mojej kochanej Mamusi, nigdy nie
należałam do tych chorych na umyśle ludzi i
mam w jakimś stopniu czyste sumienie. Piszę
„w jakimś stopniu”, bo jako Niemka, dorosła
już w tamtych czasach, nigdy nie będę w
pełni wolna od wyrzutów sumienia.
Zaskoczę Cię być może, ale chciałabym Ci
napisać coś o Willu. W końcu to Ty
sprawiłaś, że go poznałam i uważam, że
najpierw był właśnie Tobą zauroczony
(proszę, traktuj to tylko jako naszą babską
tajemnicę). Willy jest wspaniałym
kochankiem, dla mnie tylko oczywiście. Wie
dokładnie, czego kiedy oczekuję, jest
delikatny, a nawet powiedziałabym, że
nieśmiały. Kocham go też właśnie za to, bo
z nim nigdzie nie muszę się spieszyć, mogę
rozpływać się razem z nim w naszej miłości,
w jego ramionach. Lubię, gdy całuje moje
włosy i szepcze mi do ucha miłe słowa i
komplementy, które bardzo mnie rozczulają,
bo są takie jakby … młodzieńczo nieśmiałe.
Leo, nie obraź się, że Ci takie rzeczy
piszę, ale jakbyś była obok mnie, to bym Ci
o tym chętnie opowiedziała. O mojej miłości
i także o tym, że jestem taka szczęśliwa.
Wbrew temu, że wtedy bałam się, że nigdy
tak nie będzie, teraz jestem naprawdę
szczęśliwa, a źródłem tego jest moja miłość
– do męża, do dziecka, do Boga, do moich
najbliższych. Ta straszna wojna spowodowała
ogromne rany i blizny, a teraz próbujemy to
jakoś zagoić. Wilhelm mi pomaga w tym, a ja
jemu, a nad wszystkim świeci cudownym
blaskiem nasza miłość, którą pobłogosławił
Bóg.
Jeszcze raz dziękuję Ci, Leo, z całego
serca, za wszystko, co Ci zawdzięczam.
Także za Twoją pamięć, za Twój list, za
Twoją szczerość w nim wyrażoną. Będę się
modlić za Ciebie, za Wasze dzieci, a przede
wszystkim za Twojego męża, by wrócił do
Ciebie z tej męczarni, z tego sowieckiego
łagru. Jak widać tam u Was wojna jeszcze
się nie zakończyła. Dowiaduję się o tym
zresztą nie tylko od Ciebie.
Życzę Wam, byście byli zdrowi i szczęśliwi,
a wszystko wokół Was było tylko dobrem i
pięknym darem od Boga i Jezusa
Chrystusa.
Dziękuję za życzenia świąteczne. Chciałabym
także Tobie i Twojej rodzinie z tej okazji
złożyć życzenia zdrowych i spokojnych Świąt
Bożego Narodzenia. Niech miłość, którą
przyniesie do naszego zdruzgotanego świata
nowonarodzony Jezus Chrystus gości zawsze w
Waszych sercach i domach, w Waszej Rodzinie
i Ojczyźnie.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej zawsze Ci
oddana
Eliza Stressner.
P.S. Jeszcze na koniec o Warszawie. Kiedyś
mówiłaś, że Lwów to miasto Twojej miłości.
Było ono w jakimś sensie miastem miłości
także dla Anny i Bernarda, bo tam też
kwitła ich miłość w tych najstraszniejszych
czasach, gdy ona pojechała tam spotkać się
z nim. Warszawa, tak potwornie przez
Niemców zniszczona i jeszcze bardziej niż
Hamburg spalona, pozostanie dla mnie
miastem miłości - bo tam się narodziła moja
szczęśliwa miłość, za którą tyle lat
tęskniłam. Ale nie tylko, bo tam się
odrodziła także moja wiara w Boga. To
wszystko w jakimś stopniu dzięki Tobie,
Leo, za co Ci zawsze będę wdzięczna. Wraz z
naszą wiarą i miłością odrodziła się także
nasza nadzieja, uosobieniem czego są nasze
dzieci – Anna Marta i to drugie, na które
właśnie z nadzieją czekamy. Bogu
Wszechmogącemu niech będą dzięki!
Twoja Eliza!”
Komentarze (8)
Dziękuję za wizyty, czytanie i komentarze.
Serdecznie pozdrawiam.
Baba Jaga
Anna
Zobaczymy, co będzie dalej. Na razie musimy trochę się
cofnąć, bo niemal nic nie wiemy, co u Marii i Władka.
Dziękuję za wizyty, czytanie i komentowarze.
Serdecznie pozdrawiam.
Ciekawa jestem dalszych losów.Pozdrawiam serdecznie:)
niezwykłe sploty zdarzeń. Jestem pod wrażeniem.
Madame Motylek
Amor
Waldi
"To niesamowite, jak splotły się losy Lesi i Elizy".
Tak, chętnie sam zobaczę, co będzie dalej. Najpierw
jednak będzie trzeba wrócić do Marii i Władka,
zobaczymy wkrótce, co u nich.
Dziękuję za wizyty, czytanie i komentowanie.
Serdecznie pozdrawiam.
już tu jestem i śledzę losy dalej już moich znajomych
..
pozdrawiam Ciebie Krzysztofie ..
Bóg notowano nas i nieznane losy nagle się
rozjaśniają. Bardzo wyczerpujący list, dobrze, że
boskie faktu historyczny przetrwały i, że teraz się
nimi z nami dzielisz.
To niesamowite, jak splotły się losy
Lesi i Elizy.
Te wszystkie sny i znaki nie mogły być przypadkowe.
Musiał być w tym "palec Boży".
Ciekawe, jak potoczą się losy Lesi po wojnie, jak już
wróci (mam nadzieję)Tadeusz.
Pozdrawiam:)