Odszedłeś tak dawno.
A co byś powiedział, gdybym przyszła
deszczem,
zalotnie strząsając krople z mokrych
włosów?
Ze mną zaś gromadnie, szelesty
złowieszcze
osnute zapachem przekwitłych już
wrzosów.
Baśnie ci opowiem wzdychając do ucha.
Szept cichy usłyszysz w skwierczeniu
płomienia.
To co chcę powiedzieć, nareszcie
wysłuchasz,
zanim noc się skryje w azyl zapomnienia.
Nim na dobre wyschną stóp odbite ślady,
dłoń otulę chłodem jesiennego ranka,
ukoję pieszczotą wszystkie nocy wady.
Poznajesz mnie miły? To ja – twa
kochanka.
Przecież się nie zlękniesz ust zsiniałych
drżenia,
ni oczu zasnutych bielmem katarakty.
Patrz, tam przy kominku kłębią się
wspomnienia
grzejąc drobne łapki przy ogniu
szkarłatnym.
Wargami czułymi zmysły twe uwiodę,
pocałunkiem schłodzę rozpalone lico.
Wezmę cię pod rękę, powiodę nad wodę.
Na zawsze zostanę twoją topielicą.
Przez szpary się wsunę, mgłami znad
torfowisk
przyniosę woń glonów, namokłej turzycy
i wiatrem niesiony dym płonących ognisk.
Mówiłeś, że kochasz – czemu więc tak
krzyczysz?
Komentarze (19)
Wyznanie piękne, końcówka faktycznie zawiewa mrokiem.
Pozdrawiam
Często ciche słowo żegnaj
z czasem w krzyk rozpaczy się zamienia
ale która to jest prawda...
a które tylko rozżalenia
Pozdrawiam serdecznie
Jak Świteziankę opisujesz kochankę. Plus.
Ciekawy, dobrze napisany w niesamowitym mrocznym
klimacie, ale czyta się z zapartym tchem do ostatniej
linijki. :)