Słoności
Kołyszą się miarowo, w rytm fal. Wczesny
ranek,
na wodzie różowa ścieżka do wschodzącego
słońca.
Wczoraj postawili na dorsza, to delikatna
ryba,
nie poleży w sieci. Brudnozielone zwoje
zapełniają dno łodzi, a ryby – skrzynki.
Milczenie – tyle lat ze sobą nie wymaga
słów.
Czasami tylko któryś z nich splunie
niedopałkiem
za burtę, zakaszle; spłoszone rybitwy
zakołują
nad nimi, cierpliwie czekając na żer.
Noszą imiona apostołów, ponoć dla
ochrony
przed utonięciem. Ale i tak żaden z nich
nie umie pływać; „po co się męczyć w razie
czego?
Tak to ino chlup! za burtę i po krzyku.”
Czasem nie wszyscy wracają, wtedy syreny
zawodzą przejmująco. Zbici w grupki na
brzegu
czekają. Wiedzą - morze trzeba kochać i
rozumieć.
Nie wypływać pod kolor ołowiu.
Komentarze (17)
wyjątkowy wiersz, aż dech zapiera... wspaniale się
czyta.
Dobry wiersz, z ciekawym obrazowaniem.
Miłego wieczoru.