Spirala strachu
biegnąca w dół
początkiem będzie zbyt głośny śmiech
o jeden kieliszek za dużo
i znowu w objęcia zapomnienia
potoczy się martwa bryła ciała
Czasami strach uruchamia się tak nagle
przetrząsa stare szuflady
buszuje na strychu
dosięga nawet gwiazd
zawieszonych nisko nad głową
Ale to nie są gwiazdy
a nasze słabości
kolorowe echa dzieciństwa
akty przemocy zebrane cięgi
zgniłe ucieczki
masturbacje przed telewizorem
wstydliwe zabawy w ubikacji
To wszystko wraca do mnie o zmierzchu
z kolejnym oddechem łykiem spojrzeniem
dysfunkcja istnienia
Winna jest temu ta przeklęta banda
dzieciaków
albo Bóg albo geny albo ja sam
albo sam kamień filozoficzny to przeżarta
rdzą
dłoń mojej matki.
Komentarze (2)
Twoje wiersze mają klimat...
Wszystko co przeżyliśmy wędruje wraz z nami-dobry
wiersz.