tak bardzo chciałam usłyszeć...
Wyciągnęłam jak codzień rękę do...
No do kogo??
Poczułam że nikogo nie ma.
Uśmiechnęłam się jak codzień do ...
no do kogo??
Zobaczyłam że nikogo nie ma.
Uśmiech skamieniał na mej twarzy,
przerodził się w grymas wreszcie w
smutek...
A ręka ? Ręka cofnęła się jak po
oparzeniu...
Powstał za mnie posąg zautomatyzowana
laleczka która śmieje się i płacze kiedy ją
ktoś nakręca.
Czekając na nieudawanie...zamarłam już
nawet nakręcana nie potrafie śmiać się ani
płakać.
A Ty -stój! Gdzie odchodzisz??!
tzn,odszedłeś...wczoraj byłeś jeszcze na
wyciągnięcie ręki, a dziś wyciągnęłam dłoń
i nie mogłam dosięgnąć nieba. Przez firankę
rzęs cię oglądam i duszą mówię KOCHAM! A
głupie słowa, głupia ambicja krzyczą
NIENAWIDZE! Firanki rzęs Twoich oczu
rozchyliły się i spojrzały na mnie czarne
palące dwa słońca, które przebiły słowa do
ust , do języka nie dały im wypłynąć....
Wtedy to powiedziałeś- nie zrozumiałam,
księżyc oświetlał drogę do nikąd...a Ty
wyszeptałeś to znowu-nie
usłyszałam...Powiedz to troche bliżej,
bliżej mnie- prosiłam...ale nie
powiedziałeś...słowa Twoje na które
czekałam całe życie były zbyt cicho
wypowiedziane...wtopiły się w cisze i
milczą do dziś...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.