Teatr prowincjonalny
Na prowincji był teatr, a jakże,
prowincjonalny,
kilka okien, atelier, tajemniczy strych,
grali w nim aktorzy, czasem może i
banalni,
ale każdy z nich kochał go z całych sił.
Podczas weekendu publika, zgadliście,
prowincjonalna,
przychodziła na spotkania z samym
Szekspirem,
zostawały w szatni szale, futra i palta,
niezłe perfumy pachniały na milę.
Bywał felczer z małżonką, fotograf i jego
kochanka,
pan rzeźnik z trzecią już żoną,
chłopak z dziewczyną wypatrzoną na
tańcach,
recenzent, którego nie zauważono.
Grano „ Kordiana”, trafiły się „
Dziady”,
„ Co to będzie?” – powtarzano w gorączce,
jeszcze Durrenmatt, „ Wizyta starszej
pani”,
na Godota czekano – bezowocnie.
Teatr! The globe, wnętrze świata,
na scenie – człowiek,
kurtyna, oklaski, dysputy do rana,
zupełnie jak w Krakowie.
Teatru już nie ma, gmach poszedł pod
młotek,
rozjechała się trupa po świecie,
rozmieniła się sztuka jak banknot na
drobne,
duch teatru straszy pod wieczór.
Czasem wśród europejskich stolic,
gdzie wabią reklamy, złoto błyszczy,
przypomina się teatr jak życie
głęboki,
dopada tęsknota za zapachem prowincji.
Komentarze (18)
smutna rzeczywistość,jest wiele takich miejsc
....pozdrawiam
Zupełnie jak w mojej miejscowości - zniszczyć jest
najłatwiej...
Pozdrawiam
Miło było przeczytać. Pozdrawiam.