Tristan i Izolda - Pieśń 2
Pieśń druga
Tristan walczy z Morhołtem z Irlandii
Po krótkim czasie do Marka wróciłem,
A w Tytnagielu smutno niby w grobie,
Jak gdyby mojry zamek odmieniły,
Cała Kornwalia też była w żałobie,
Ludzie, jak cienie pozbawione siły
Snuli się cicho, a z komnat płacz kobiet
Dobiegał tylko i modlitwa cicha.
Nie było gwaru radosnego słychać.
Spytałem kogoś z czego te niedole,
Jaką ma żałość powszechna przyczynę.
On odrzekł na to smutno, z wielkim
bolem:
Kornwalia płaci Irlandii daninę
- Co cztery lata daje jej w niewolę
Trzy setki chłopców i tyleż dziewczynek.
Właśnie z Irlandii pan Morhołt
przypłynął,
By zabrać nasze córki, naszych synów.
Już w Tytnagielu odmienionym byłem,
Gdy tam Morhołta moc piekieł przygnała.
Ta góra mięsa dufna w swoją siłę
Panów z Kornwalii na miecze wyzwała.
Nikt nie wstał, więc się do walki
zgłosiłem,
Stawką danina hańbiąca być miała.
Mieliśmy walczyć na Wyspie Samsona,
Lecz nikt nie wierzył, że draba pokonam.
Król Marek zgodził się na pojedynek,
Choć mnie wyraźnie chciał odwieść od
tego.
Trzy dni minęły jakby trzy godziny
I w końcu boju czas nadszedł naszego,
Pan Morhołt pierwszy do wyspy
przypłynął,
Wkrótce stanąłem też naprzeciw niego
I zaczęliśmy ten turniej straszliwy,
Z którego tylko jeden miał wyjść żywy.
Żyję. Więc wiecie: Mnie los w walce
wspierał.
Brutalną siłę zręczność pokonała.
Choć miecz Morhołta dosięgnął mnie
nieraz,
To moja klinga łeb mu rozpłatała.
Zaraz zrobiono ze mnie bohatera,
Noc całą uczta na moją cześć trwała.
Po niej zwycięstwem i winem pijany
Zostałem w zamku, by leczyć swe rany.
Nie był to jednak naszej walki koniec,
Choć odtrąbiono mój powrót szczęśliwy
Gniłem za życia siejąc trupie wonie,
Bowiem pan Morhołt, chociaż już nieżywy,
Jeszcze dosięgnął mnie raz swoją bronią
I cios zza grobu zadał mi zdradliwy:
Miecz swój nasączył był jadem nieznanym,
Który zakaził wszystkie moje rany.
Lekarza, który na zadane mieczem
Zatrutym rany by pomógł, nie znałem.
Wiedząc, że nikt mnie nie może wyleczyć,
Na śmierć bez trwogi spokojnie czekałem.
Nie chciałem troski, ni królewskiej
pieczy,
Bo dusza już się rozstawała z ciałem,
Chciałem zakończyć życie kołysany
Długą spokojną falą oceanu.
Na moje prośby król Marek, choć z żalem
Dał mi łódź piękną, suto opatrzoną
W prowiant i wodę. Spuścił ją na fale
Mnie też na przystań zaraz przyniesiono,
Bom sił już nie miał, żeby chodzić
wcale.
Wziąłem ze sobą lutnię ulubioną,
Żagiel wypełnił się przyjaznym szkwałem,
A ja gościnną Kornwalię żegnałem.
Komentarze (17)
bardzo ładnie - jestem pod wrażeniem:-)
pozdrawiam
Urokliwy opis.Czekam na wiecej.
Pozdrawiam pogodnego dnia...