W Wilnie (odc. 34) - wigilijnie.
Kapitan „Ina” (*) bardzo ją polubiła, było
widać, że wolałaby ją zatrzymać w Warszawie
niż zgadzać się na przeniesienie do Lwowa.
Uściskała ją po raz pierwszy, co chyba
rzadko jej się zdarzało wobec innych
koleżanek. Podziękowała jej i spytała, czy
dalej podtrzymuje prośbę o
przeniesienie.
-Tak, jeśli to możliwe – szybko
potwierdziła Lesia. „Ina” skinęła głową i
powiedziała:
-Niedługo dojdzie do nas nowa koleżanka lub
nawet dwie, wtedy wyślę cię z pocztą do
Lwowa i będziesz mogła już tam zostać w
tamtejszym Obwodzie. Nasza Komenda
zatwierdziła twoją prośbę tak, że jesteś do
mojej dyspozycji i to ja decyduję o tym
sama, co właśnie teraz uczyniłam, zgodnie z
twoim życzeniem.
-Ogromnie jestem wdzięczna, naprawdę – z
pięknym uśmiechem Lesia wyraziła swoją
radość.
-Zawsze odradzam, by łączyć miłość i życie
osobiste ze służbą – ostrzegła ją „Ina”. –
Uważaj, bardzo proszę na siebie, to może
być naprawdę bardzo niebezpieczne. W
przypadku twojego aresztowania twój mąż
będzie w poważnym niebezpieczeństwie. I tak
samo odwrotnie, gdyby jego aresztowali, ty
będziesz podwójnie zagrożona.
-I jeszcze jedno – dodała – będziesz miała
przy przejściu tam stopień wojskowy starszy
szeregowy. Pamiętaj o tym, bo to twoja
pierwsza promocja – roześmiała się.
-Pani kapitan, mam prośbę i pytanie –
ośmieliła się Lesia, kłaniając się
wdzięcznie w podziękowaniu. Widząc życzliwe
spojrzenie szefowej, dodała: - Poszukuję
możliwości dotarcia do oficera, który w
roku 1940 – a może także teraz – miał
pseudonim „Wierzba”.
Zawiesiła głos i czekała z niecierpliwością
na odpowiedź. Kapitan „Ina” nie miała
problemu z odpowiedzią, lecz najpierw
zapytała:
-Czy chodzi o naszego oficera z Wilna?
-Nie jestem pewna – odpowiedziała Lesia.
–Wtedy, w roku 1940, był chyba majorem w
Lidzie lub Nowogródku.
-Tak, to się może zgadzać. Jest major o
takim pseudonimie, otrzymywaliśmy jakieś
raporty przez niego podpisane. Jeśli to ten
sam, to jest to major „Wierzba” w
Wilnie.
Lesia rozradowała się niezmiernie:
-Pani kapitan, mam prośbę: czy moja
przedostatnia misja nie mogłaby być do
Wilna i do majora „Wierzby”?
-Oczywiście, że tak! Nawet dobrze by się
złożyło, żeby tam pojutrze wybrała się inna
osoba, niż myślałam. Nasza „Leszczyna” jest
bowiem trochę chora, lepiej, niech jeszcze
tu zostanie, a poczta powinna pojechać jak
najszybciej, jutro lub pojutrze.
-Ogromnie się cieszę, mogę jechać już
jutro! – zawołała Lesia i za kwadrans
wybiegła pełna radości na dworzec.
-Dostaniesz ode mnie kartkę dla majora,
żeby wiedział ode mnie, z kim ma do
czynienia. To wspaniały oficer, ale jak to
się mówi – bardzo ostrożny. Zaraz ci coś
napiszę, więc poczekaj jeszcze chwilkę.
Lesia sprawdziła, że jutro pociąg do Wilna
będzie odchodził o godzinie ósmej przed
południem, ale ze stacji Wileńska.
Rano, drugiego i ostatniego dnia jej pobytu
w Wilnie, major „Wierzba” przyjął ją w
osobnym, pustym pokoju. Zaprosił, by
usiadła i zadał jej pytanie:
-Jest pani z Warszawy?
-Tak, przyjechałam do Wilna z przesyłkami
od „Hanki”. Mam coś także otrzymać w drogę
powrotną w dniu jutrzejszym.
-Chyba niedawno pani pracuje, nie słyszałem
wcześniej o pani.
-Tak, rzeczywiście, trochę przypadkowo
rozpoczęłam dopiero kilka miesięcy temu.
Musiałam zastąpić dziewczynę, która wpadła
w ręce gestapo.
-Jednak bardzo dobrze wypowiadają się o
pani. Miło było słyszeć, że takie
dziewczyny mamy, jak zachwala panią „Ina” i
zapewnia, że pani taka jest.
-Bardzo mi miło, dziękuję serdecznie.
Jestem szeregowcem, ale staram się, jak
mogę i potrafię – zarumieniła się nieco
Lesia.
-No, dobrze, ale „Ina” napisała mi, że ma
pani do mnie jakąś prośbę… w czym mogę
pomóc?
-Panie majorze, proszę mnie źle nie
zrozumieć, ale chciałabym od pana
dowiedzieć się czegoś z historii.
Niedawnej, tragicznej, a dla mnie ważnej.
Czy mogłabym prosić pana o pomoc?
Major „Wierzba” zrobił gest zupełnie
jednoznacznie wskazujący, że czeka na
dalsze kwestię i pytania, więc Lesia
przystąpiła najpierw do zaprezentowania
krótkich wyjaśnień:
-Mój mąż został swego czasu w więzieniach
sowieckich, w 1940 roku, zmuszony do
podpisania zgody na współpracę z wywiadem
wojskowym w Kijowie, a potem w Mińsku na
Białorusi. Potem przekazano go do
dyspozycji NKWD w Lidzie, gdzie miał od
nich zlecenie, by zanieść pewien rozkaz do
oddziału dowodzonego przez pana majora,
który to oddział stał wtedy właśnie gdzieś
koło Lidy.
Lesia zatrzymała się, bo nie wiedziała, co
dalej mówić. Major przeszywał ją badawczym
spojrzeniem i zaczęła się bać, że może w
ogóle niepotrzebnie poprosiła o tę rozmowę.
Major jednak odezwał się, jakby wyrywając
się z chwilowego zamyślenia, i zapytał:
-Jeśli przyjechała pani do mnie z tego
rodzaju sprawą, należącą jak rozumiem do
problemów pani męża, to dlaczego on sam z
tym do mnie się nie udał, lecz wyręcza się
panią, jak rozumiem nie bardzo z tą sprawą
związaną? Czy uważa pani, że to jest w
porządku?
-Tak, to nie wygląda jak coś, co jest w
porządku, zgadzam się. Jednak jest to tylko
moja inicjatywa i pomysł, mój mąż o tym nie
wie. Na dodatek nie jest w stanie tutaj
przyjechać ze Lwowa.
Major znów się zamyślił, zanim zaczął dalej
ją indagować.
-Wydaje mi się, że jest pani bardzo
odważna, wchodząc w nie swoje kompetencje i
jak rozumiem próbując mnie rozpytać o
sprawy, gdzie można podejrzewać pani męża o
wykonanie czegoś wbrew interesom naszej
organizacji i przeciwko naszym ludziom. W
jaki sposób zechce pani wykazać, że ma pani
czyste intencje wobec tejże organizacji i
wobec naszych ludzi? Co panią kieruje, że
chce pani tak wiele ryzykować?
Lesia nie była tak mocna w tego rodzaju
dyplomacji słownej, by umieć się obronić
przed takimi podejrzeniami. Była jednak
kobietą prostolinijną i bezpośrednią w
swoim postępowaniu. Nie namyślając się,
odpowiedziała:
-Panie majorze, kieruje mną przede
wszystkim miłość moja do mojego męża. Także
chęć rozwiania moich wątpliwości i
powrócenia na drogę sprawiedliwej i
wnikliwej oceny postępowania mojego
męża.
Major zapytał w inny sposób. Uznał, że nie
ma za dużo czasu rozmawiać z tą kobietą,
postanowił bieg tej sprawy skrócić i
zdecydować, czy w ogóle tym się
zajmować.
-Szanowna koleżanko, kontynuuję tę rozmowę
tylko dlatego, że pani przełożona
przekazała mi w swoim liście bardzo dobrą
opinię o pani i że zasługuje pani na
zaufanie. Jednak mam pewne ograniczenia,
więc proszę jeszcze raz spróbować
przedstawić w miarę zwięźle, ale
jednoznacznie całą sprawę, czego i kogo ona
dotyczy. Widzi pani, my tu nie mamy zbyt
dużo czasu do trwonienia, proszę więc się
streszczać.
Lesia bez wahania rozpoczęła przedstawiać
całą historię. Po jej kilku zdaniach major
przerwał jej, mówiąc:
-Tak, zaczynam sobie tę sytuację
przypominać. Oficer, który do nas przyszedł
wtedy jako kurier z dowództwa naszej
organizacji, Związku Walki Zbrojnej, nie
wydawał mi się zbyt wiarygodny. Mogę
powiedzieć, że nie ufałem w to co mówił, a
mówił mało, krótko i jakby sam chciał sobie
zaprzeczyć. Powziąłem podejrzenie, że jest
do nas przysłany z wrogiego nam ośrodka,
może niemieckiego, ale najpewniej –
myślałem wówczas – sowieckiego. Jedno moje
pytanie i jego odpowiedź zupełnie rozwiały
moje wątpliwości i zdecydowanie
potwierdziły moje podejrzenie. Nie był to
jednak dowód mocny na tyle, by przeciw temu
oficerowi wytoczyć oficjalnie zarzut i
śledztwo o agenturę. Dlatego miałem zamiar
tylko i wyłącznie z nim się rozmówić po
cichu, na osobności, w stosownej porze.
-Pamiętam to doskonale, tę sytuację –
kontynuował. -Było to tak: zapowiedziałem
swoim ludziom, że dopóki nie dam wyraźnie
znaku, mają się absolutnie w ogóle nie
odzywać. Taki był mój plan, że przeczytam
przysłany rozkaz tak, że będzie oczywiste,
że rozkaz zawiera gruby błąd, który to błąd
każdy z nas natychmiast wyłapie, a
doręczający rozkaz oficer – też powinien
zauważyć i sprostować! Przeczytałem
mianowicie – powtórzę, że błędnie, bo w
tekście było napisane poprawnie – że
zarządza się koncentrację na terenie Okręgu
Wileńskiego ZWZ. Błąd polegał na tym, że
nie było czegoś takiego, jak Okręg Wileński
ZWZ, bo teren Wilna sowieci przekazali
tymczasowo Litwie, niejako kawałek można by
rzec „zaboru litewskiego”! Myśmy należeli
wtedy do Okręgu Nowogródek. Wilno mogłoby
być dla nas okręgiem, gdyby nie oddano go
Litwie! Ale to nie sowieci zrobili ten błąd
w rozkazie – było w nim napisane „Okręg
Nowogródek”, a ja przeczytałem celowo:
„Wilno”.
-Gdyby pani mąż był wtedy rzetelnym
kurierem, to powinien zareagować i
sprostować mój błąd, czego nie zrobił! Moi
ludzie nie prostowali, bo mieli mój zakaz.
Bardzo proszę zapytać swojego męża,
dlaczego nie sprostował tego mojego błędu –
będzie miała pani od razu dowód na to, czy
chciał, czy też nie chciał wprowadzić nas w
zasadzkę. Gdyby zareagował i powiedział,
powiedzmy tak: „Panie majorze, to jest
błąd, powinno być napisane Nowogródek” – to
miałbym kłopot z jego oceną i jeszcze nie
byłbym pewien wyniku tego mojego testu. Ale
on nic nie powiedział, a nawet jak zadałem
mu specjalnie dodatkowe pytanie, czy według
niego wszystko w tym rozkazie jest w
porządku, to nic nie odpowiedział, tylko
potaknął trzy razy głową.
-Szanowna koleżanko, w tamtej sytuacji
uznałem, że mam przed sobą agenta
wynajętego dobrowolnie lub zmuszonego przez
sowietów do współpracy i że nie mogę mu
ufać ani przysłanemu rozkazowi. Dlatego
zabroniłem moim dowódcom wypełniać ten
rozkaz. W zamian za to poleciłem
wyprowadzić wszystkie nasze jednostki
natychmiast, jak tylko to możliwe, i
skierować je do zapasowych miejsc
koncentracji w kierunku przeciwnym niż
Nowogródek – a mianowicie w okolice
Szczuczyna. Natychmiast, bo nie było co
czekać na oddziały NKWD, bo oni byli i są
bardzo ruchliwi. Sowieci nie byli jednak na
to wówczas przygotowani, na ten nasz unik i
nie byli w stanie nam tego udaremnić.
-Już kilka godzin później potwierdziło się,
że miałem całkowitą rację. Nasi ludzie
wysłani do miejsc rzekomej koncentracji,
które przyniósł nam w owym rozkazie pani
mąż potwierdzili, że pojawiły się tam
liczne i silne jednostki NKWD. Wyglądało na
to, że ponownie nie udało się wówczas im
osiągnąć tego, co zamierzyli w stosunku do
naszych oddziałów. Praktycznie jest to
wszystko, co mogę w tej sprawie pani
powiedzieć. Była to nie pierwsza i nie
ostatnia próba sowietów, by nas wciągnąć w
zasadzkę. Wtedy im się nie udała, bo nie
daliśmy się złapać, ale kilka razy
wcześniej i kilka razy później mieliśmy
jednak o wiele mniej szczęścia. Efekt był
taki, że jednostki ZWZ na tym terenie
zaczęły działać dopiero po inwazji Niemiec
na Rosję i opróżnieniu tych obszarów z
NKWD.
-Jedno, czego nie rozegrałem dobrze wtedy w
Lidzie było to, że nie wyprowadziłem siebie
samego z pułapki. Wszystko dlatego, że
myślałem wtedy błędnie, że nasze
aresztowanie zamierzali wykonać mniej
więcej w tym samym czasie, co wszystkich
pozostałych naszych żołnierzy, więc miałem
jeszcze czas. Oni jednak przyszli po nas
siedem czy nawet osiem godzin wcześniej,
niż ustalone były godziny wymarszu naszych
plutonów. Dlatego my w Lidzie daliśmy się
zaskoczyć – zostałem aresztowany ja i moi
dwaj podwładni, oficer i podoficer w moim
sztabie. Pani mąż i ten drugi – jak pani
była łaskawa powiedzieć, zdrajca – też
zostali zabrani, ale wysłani do więzienia w
Mińsku oddzielnie, w innych samochodach
sowieckiej bezpieki.
Lesia patrzyła i słuchała w najwyższym
zdumieniu. Serce jej biło tak, jakby miało
się zaraz wyrwać z jej piersi. Oddychała
szybko i głęboko, aż major „Wierzba”
zwrócił się do niej, pytając:
-Czy pani dobrze się czuje?
Lesia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła
się źle, ale jednocześnie czuła się wprost
fantastycznie, ponieważ ta wypowiedź i
informacje, przekazane jej przez majora
przeszły jej najśmielsze oczekiwania. Jej
Tadeusz był niewinny w tej sprawie, w
której tak się przed nią oskarżał!
Jąkając się niemal, zapytała:
-Czy pana wtedy aresztowano?
-I tak, i nie – odpowiedział z uśmiechem
major. –Proszę się nie martwić, nic mi
wtedy nie zrobili, aż do dzisiaj. Może wisi
nade mną ich miecz Demoklesa, ale na razie
zdołałem go uniknąć. Wtedy dlatego, że nie
byliśmy aż tak głupi, żeby się dać
zaskoczyć. Nasi ludzie śledzili poczynania
NKWD i wyruszyli za tym samochodem, w
którym mnie przewożono. Na drodze niedaleko
miejscowości Liubcza, przed przekroczeniem
Niemna, sowieci zrobili sobie postój.
Niestety dla nich, nie wyszło im to na
dobre. Nasi ludzie zaatakowali w tym
miejscu, gdzie najłatwiej było nas odbić i
to się wówczas powiodło. Jeszcze wtedy
miecz Demoklesa mnie nie trafił –
uśmiechnął się na koniec.
Wstali oboje, ona z rozjaśnioną twarzą, co
dodawało jej jeszcze urody w większym
stopniu, niż zdawała sobie sprawę.
Major podał jej rękę i na koniec
zapytał:
-Czy jest pani zadowolona?
-Tak, bardzo dziękuję, panie majorze. Jedno
jest tylko dla mnie niejasne – skąd u
mojego męża to przeświadczenie i ten wielki
żal do siebie, że tak bardzo zawinił, skoro
tak naprawdę ta jedyna akcja, którą
NKWD-ziści chcieli z nim wykonać, nie
powiodła im się?
Major się zaśmiał:
-Droga panno Kasiu, o to należałoby zapytać
się nie mnie, lecz panów oficerów z
sowieckiej bezpieki, czyli NKWD. Oni mają
takie metody niszczenia ludzi, że pani mąż
nawet się nie domyślał, w co się pakuje,
podpisując swój kwit zgody na agenturę.
System sowiecki jest bezwzględny i nie zna
litości. Każdego jest w stanie zabić,
zgnoić, pozbawić wszelkich praw i honoru,
nawet bez żadnego powodu. Ktoś, kto nie
wypełni tego, co rzekomo dla nich powinien
zrobić, może czuć się przegrany od
początku, od „pierwszego wejrzenia”. System
niszczenia ludzi, których mają w swoim
ręku, opanowali do perfekcji. A mało jest
takich, którym udałoby się być poza
zasięgiem ich zbrodniczej władzy. Tacy
jedynie wyjątkowemu szczęściu mogą
zawdzięczać to, że NKWD się nimi nie
zainteresuje.
-Mogę jedynie podejrzewać – uzupełnił - że
pani męża poddano w więzieniu „obróbce”,
polegającej na wmówieniu mu przez NKWD, że
ich akcja się udała i że wyłapali nas
wszystkich, co byłoby wtedy, na nasze
szczęście, w 100 procentach kłamstwem. Za
pomocą bicia, tortur, ścieżek zdrowia,
innych sposobów znęcania się mogli wyrobić
w pani mężu przekonanie, że nie ma szans z
nimi i że z nimi przegrał. Że zdradził
swoich kolegów i swoją ojczyznę, więc teraz
musi iść dalej tą samą drogą tak długo, jak
oni mu będą kazać. Że jest winien zbrodni i
nawet śmierci swoich kolegów, dlatego w
jego interesie będzie tylko i wyłącznie
dalsza jego praca dla NKWD, dla nich jak
najbardziej owocna. Jeśli i na tym się
zawiedli, bo on mimo wszystko nie chciał
wypełniać tego, do czego rzekomo się
zobowiązał – to tym gorzej dla niego. Cudem
zapewne uniknął śmierci, skoro jak pani
mówi – jest obecnie pani mężem. Proszę mu
pogratulować – ma w pani naprawdę piękną i
oddaną żonę.
-Jeśli oni tutaj przyjdą – dodał jeszcze na
koniec, wskazując na mapie tereny
Wileńszczyzny i zachodniej Białorusi,
należące przed wojną do Polski – a wszystko
wskazuje na to, że właśnie tu idą – to nie
ma siły, która powstrzymałaby ich przed
zagarnięciem Polski i Polaków pod ich
władzę. System sowiecki jest bezwzględny i
nie zna litości, także dla całych narodów.
Oni są też twardzi, trzeba im to przyznać,
ale przede wszystkim mściwi i pamiętliwi.
Musimy pamiętać, że oni nie przyjdą tu,
żeby nam pomóc i współżyć pokojowo z nami,
ale żeby nas zniszczyć, jeszcze bardziej i
skuteczniej, niż Niemcy.
"Mój Boże, jakie tragiczne to wszystko
jest" – pomyślała sobie Lesia.
Spotkanie było skończone. Starszy szeregowy
Lesia vel Kasia podziękowała majorowi,
zabrała swój bagaż i wybiegła, żeby zdążyć
na pociąg do Warszawy.
(*) Kapitan Armii Krajowej Janina Tuwan,
pseudonim „Ina”, 1907-1959; biogram:
http://www.1944.pl/powstancze-biogramy/jani
na-tuwan,46693.html
Wszystkim Czytelnikom i wszystkim Bejowiczom składam najserdeczniejsze życzenia zdrowych, pogodnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia oraz zdrowia i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku 2017.
Komentarze (12)
Z zainteresowaniem przeczytałem dziękuję
Wena
Rzeczywiście, w czasie wojen i w czasie bitew odwagi
Polakom nie brakowało. Dziękuję bardzo za odwiedziny,
czytanie i komentarz. Pozdrawiam świątecznie.
miało być 'podczas bitew'
Walka z wrogiem zawsze wymagała poświęcenia i odwagi a
tego Polakom w czasie wojen nie brakowało.
Pozdrawiam świątecznie.
Waldi
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentowanie.
Serdecznie pozdrawiam.
"Mój Boże, jakie tragiczne to wszystko jest" –
prawdziwą historię piszesz .. i piękną .
Amor
Bardzo dziękuję i zapraszam ponownie (po Świętach).
Bardzo interesująca kontynuacja historii. Wesołych
świąt.
Kawałek historii znanej z popowiadań...jestem
pokoleniem urodzonym po wojnie, ale temat często w
rodzinie poruszany...mama wraz z rodziną została
wysiedlona z Gajów Wyżnych w 1945 roku...
Dzięki za odwiedziny......już słychać kolędy, już
pachnie świętami...Zdrowych i Spokojnych
Świąt...pozdrawiam serdecznie z Kudowy
Ziu-ka
Szczerzyszczynsky
Autor ma ten przywilej, że "ukształtowuje" charaktery
swoich bohaterów. Może "ukształtować" bohatera czy
bohaterkę tak, że stanie się niemal ideałem, może
nawet przypominającego anioła, krążącego wśród ludzi.
Czy tacy ludzie się zdarzają w rzeczywistości? Jeśli w
to można wierzyć, to na pewno dzisiaj, w Wigilię.
Dziękuję za odwiedziny, życzenia, za poświęcony czas
na czytanie i komentowanie. Serdecznie pozdrawiam.
Krystalicznie czyste charaktery. Gladkie do czytania
jak malutka porcja bardzo zimnej wodki. Wszystko takie
jasniejace. Dopiero gdy doglebnie wylozy sie motywy
dzialania przeciwnej strony cala historia zmienia sie
w absurd ludzkich losow.
Życzę Ci: nadziei,
własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku,
zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.
Wesołych Świąt! - życzy Kazimiera