Atlantyda
Są bogato rzeźbione fryzy na horyzontach
okien wychodzących
na podwodne promenady
którędy przechadzają się żółwie w kaskadach
ukwiałów
Na balustradach katedr wieże jak szpady
dziurawią oko nieba
deszcz to nie krew lecz ropa co bryzga z
rozbitej siatkówki
Komnaty w malarskich ucieczkach więźniów
zbiegłych z karceru
są to cyrki, gdzie lwów tysiące
kościoły gdzie miliardy westchnień i freski
i drabiny Michała Anioła
a hale koncertów gdzie tłumy dzielą się
mocą
gdzie wola mocy wybujała, lub wola dzikiego
tańca zapomniana
Prące pod górę lektyki niesione na
piramidy
karawany przeciskają się przez szczeliny w
ziemi, na drugą stronę,
do diabła, do matki, której widłami
rozpala w piecu mojej babci,
której dziadek przewraca laskę, może
berło,
w piaski, chwasty i paprocie , w czas Jury
i Kredy
W telewizji gorące i jęczące kobiety
fatalne
Na peronie na ławce pijacy i stara zmęczona
dziwka
pijacy z niej chichoczą, mijają ją potoki
iskier
odpryski z potrząsanych kadzideł, lutownice
wypalają oczy
stary sługa pana Boga, alfons z małym
kutasem
rzuca się na nią z krzyżem
A kobieta fatalna z za zasłony przygląda
się temu przedstawieniu,
jakie dają dla niej muzycy, poeci,
filozofowie i stróże praw
Na agorach i bazarach otoczeni mikrofonami
i tłumem
i pętlami autostrad nad głową i pod nogami,
na żywo i z taśmy,
wciskają się w każdą szczelinę, wygłaszają
płomienne natchnione mowy,
ale radość nowych wojen jest im wszystkim
odebrana
Prorokują jak Hitler o środku, początku i
końcu czasów i miłości
o zgniliźnie i nadziei
o sile ognia, wody i powietrza
o sytości i przesycie i głodzie
o bardzo nowoczesnych technologiach
o wielkim wstręcie i wielkim samobójstwie,
które ma nadejść,
gdy w świetlistym labiryncie Minotaura
zagubi się plemie
nie motyli a myszy, śpieszących użytecznie
w plastrach betonowego sera i
nie patrzących sobie w oczy - Patrzenie
sobie w oczy na ulicach przyszłości
jest dowodem szaleństwa delikwenta i będzie
karane
odebraniem karty normalności -
W pomieszaniu pojęć i języków, ślepnąc,
zaczną rzucać klątwy na siebie
Nieoczekiwany koniec orgazmu
przerwane wieszanie się i gwałcenie
córek
lub tępy sen pijaka
Miasto zapada się w siebie, wystygły
wulkan
gonitwa za papierowym bogactwem już nie
podtrzymuje życia
sześćsetletni plan proroka prawidłowej
gospodarki upadł
dzieci zabijają zaraz po urodzeniu w
inkubatorach wiedzy
Swięci i bogowie nie chcą zstąpić
zabrakło im ducha Byrona - poety
natchnionego potęgą
Wszyscy umieją głosić już tylko zgubę z
radością i życiem,
ale to się czołga dalej i nie widać
końca
Wciąż nowe rzeki tłumów zasilają Babilon
który ogarnia całą ziemię
Chemia pracuje we krwi pompując orgazmy
Na samotnych wyspach, w enklawach, nawet w
Babilonie niekonsekwentne,
ale zawsze strumienie nowego życia, nowe
początki każące porzucić nadzieje
na wnioski i nagłe zmiany
Historia i ewolucja gnają na oślep i
wtrącają się do siebie, linii mety nie
widać
Żadne świństwo, czy poezja nie zdecydowały
o naszym losie
Niestety trzeba Bogiem uczynić przypadek
Zrozumieć okrucieństwo tego co jest i jak
jest
Ale Atlantydy już były, zagłady światów
których ślady są na freskach
Rozeszły się tłumy, trudno znaleźć
ciągłość, czasem coś się kończy
Nie traćmy nadziei
Pokazy tańców orientalnych, ogni sztucznych
i linoskoczków
na Polach Elizejskich
wyścigi traków zabawiają wśród obelisków
Chulhu hordy Goga
śpiew syren pochłania zgiełk Paryża
wulkan zmiótł pościele z balkonów, place
gniją
ludzie ulecieli ku powierzchni pełnej
piany
muszle i cętkowane rybki zdobią marmury
Girlandy kwiatów sypią się z nieba na ciało
Angeli Braun
odpowiedzialny prorok idzie zrobić jej
minetę, a potem
odpłynąć w łodzi jej kości ku
przeznaczeniu
A jakieś Bieszczady i góry Alpy i samotne
wyspy
trzymają w zarodku nowe historie i rozrosty
dramatów Ziemi
Byle nie z katakumb przyszło nowe
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.