Aż po smierć...
Widzę w oddali anioła. Istotę ludzką, czy
też mityczną?
Widzę też skrzydła, wielkie, lśniące i
puszyste.
Wyciągam swój miecz z pochwy, dierżę go w
dłoni.
Czekam na Twe usta, na Twój pierwszy
krok.
Niewiasta nuci mi pieśń, której każda nuta
przyprawia mnie o dreszcz podniecenia...
Czuję ciarki na mych plecach, dochodzi już
do sedna sprawy.
Nie na darmo wzdychałem, ujmując jej śniadą
cerę.
Nie na darmo czekałem po pomnikiem
Wilhelma.
Było mi dane dostać jej spojrzenie.
Było tak ciepłe, jak kruche liście
listopadowego wieczoru.
Lśniącym deszczem ozłociły mój rozum,
kolorowe falbanki...
Krzyczę z radośći ku fal mórz, bijących o
stopy gór zapomnienia.
Czas na przechadzkę moja królewno.
Śmierć już gotowa by zaatakować
niebawem.
Lecz nam to nie przeszkadza, gotów jesteśmy
umrzeć młodo.
Trzymamy się za ręcę moja damo, przy mnie
nic Ci nie grozi.
Razem przez życie, razem po śmierci.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.